28 sierpnia 2013

Rozdział IX

Ciepłe ramię ostrożnie obejmowało Harry'ego wokół pasa. Chłopak wyplatał się z uścisku i obrócił tak, że teraz widział twarz Louis'ego. Światło księżyca padło na nią ukazują malutkie detale, których wcześniej zielone oczy nie dojrzały. Kilka piegów na jego policzkach. Były przeurocze, a w tamtym momencie Styles chciał je wszystkie scałować. Usta szatyna zaciśnięte były w cienką linię, lecz gdy Loczek zdobył się na odwagę dotknięcia ich opuszkiem palce, te rozwarły się lekko. Nagła chęć złączenia ich z swoimi obległa mózg kędzierzawego chłopaka. Nie mógł tego zrobić. Ale tak bardzo chciał. Był ciekaw jak smakują, czy są miękkie i czy by idealnie przyległy do pełnych warg Harry'ego. Nie mógł się powstrzymać. delikatnie nachylił głowę i musnął dolną wargą usta Louis'ego. Odsunął się niczym oparzony gdy niebieskooki jęknął i wyszeptał ciche "Harreh.". Harry przestraszył się, że zbudził swojego przyjaciela, lecz ten mlasnął tylko przez sen i odwrócił się do niego plecami. Styles opadł z powrotem na poduszki i zamknął oczy. Lekko paluszkiem dotknął miejsca, w którym ich wargi się musnęły. Uśmiechnął się na to doznanie, a przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nie zasmakował ich tak jakby tego chciał, ale musiał się zadowolić tym, że chociaż dotknął jego usta swoimi. Nagle przypomniał sobie co te usta robiły parę godzin temu. Zaczął ścierać z nich wszelki bród rękawem rękawem. Czuł się brudny, jak jakaś mała podła dziwka. Jego usta pod wpływem tarcia, poczerwieniały i zaczęły niemiłosiernie szczypać. Harry zaczął szlochać a z jego gardła wydobył się krzyk. Wbił swoje paznokcie w materac i wiercił się na każdą możliwą stronę. Nie był w stanie opanować tego co działo się z jego ciałem. 
- Harry? - wychrypiał sennie Louis. Odpowiedział mu krzyk zmieszany z szlochem. - Harry?! Co Ci jest? - chłopak nadal nie odpowiadał, a jego krzyki ucichły odwrócił się tak, że mógł schować twarz w miękkiej poduszce. Przyjaciel złapał go za ramię i poszarpał nim lekko. - Harry! - Do pokoju wbiegła Anne klękając koło ich łózka. 
- Harry, synku! Obudź się! To tylko zły sen. - uspakajała go głaszcząc po plecach. W pomieszczeniu słychać było tylko stłumiony przez poduszkę szloch i ciche "Tchii", którym Anne uspakajała synka.
- Jestem małą dziwką. - wymamrotał w poduszkę Harry. Emocje wtedy dosięgły zenitu, a z oczu jego matki zaczęły cieknąć łzy. - Małą dziwką... - powtórzył podnosząc głowę i spoglądając na swoją mamę. 
- Synku! To brednie! Nie jesteś żadna dziwką! Boże, Harry! Nie wiem co mam robić...- wyszlochała kładąc głowę na krawędzi łóżka. Louis tylko przypatrywał się temu zdarzeniu, a kciukiem kręcił kółka na przedramieniu bruneta. Liczył na to, że choć trochę go uspokoi, lecz tak naprawdę nie wiedział jak jego dotyk koił Loczka. - Zrobię Nam wszystkim herbaty i pooglądamy telewizję, dobrze? 
Obaj pokiwali głowami. Harry podnosząc się z łóżka czuł na sobie palące, przepełnione współczuciem spojrzenie Louis'ego. Nie chciał żeby tak na niego patrzył, lecz po całej sprawie z Desem spodziewał się, że teraz każdy będzie taki dla niego. Ostrożny. Myśleli, że Harry to porcelana. Harry postanowił tą porcelanę potłuc i zakończyć jej egzystencje.

***

Harry siedział na krześle w kuchni przyglądając się gotującej Anne. Nie odzywał się. Tak właściwie jego zdolność mowy została po raz ostatni użyta w nocy, gdy szlochał. Louis dostał nakaz od Anne, że ma sobie nie zaprzestawać głowy jej rodziną, bo ona da radę a Louis powinien spędzić te święta z swoimi dziadkiem tak jak to miał w planach. Kędzierzawy zauważył, że pomiędzy Lou a Anne jest jakaś nić porozumienia. Podobało mu się to, że jego obiekt zauroczenia i własna matka świetnie się dogadują. Gdyby była możliwość zrobienia z Louis'ego wzięcia Anne, byłby on najlepszym i najbardziej uczynnym partnerem dla jej syna. Jednakże takowej możliwości nie było, ponieważ Harry nie był pewien czy Louis czuję do niego to samo co Kędzierzawy, a poza tym postanowił i obiecał sobie coś zakończyć. Przypominając sobie o obietnicy złożonej samemu sobie poderwał się z krzesła. 
- Gzie idziesz ?- pohamowała go szybko matka. Odchrząknął głośno.
- Do łazienki. 
- Pójść z Tobą, Harry? - spytała z słyszalną w jej głosie troską.
- Mamo. - jęknął niechętnie.
- Dobrze, dobrze. Idź, ale jak skończysz to szybko do mnie wróć. 
Ruszył, lecz zamiast do łazienki skierował się do swojego pokoju. Harry nie był typem samobójcy. On po prostu był zdesperowany. Odetchnął łapiąc za klamkę i po cichu wparował do pomieszczenie. Od razu skierował się w stronę stolika nocnego, a odchylając jedną z szuflad wyciągnął z niej to czego potrzebował. Podrzucił słoiczek kilka razy ku górze, po czym schował go do luźnej kieszeni jeansów. Chwilę później znalazł się w łazience. Zakluczył drzwi i zjechał plecami po ich gładkiej nawierzchni. Gdy jego ciało opadło na podłogę, szklany słoiczek ponownie znalazł się w jego dużej dłoni. Obrócił go kilkakrotnie przyglądając się odbijającemu się sztucznemu światłu, które dochodziło z lampy zawieszonej z około dwa metry nad nim. Podniósł się na chwile po czym opadł na kolana i na czworaka poczłapał na mięciutki dywan. Siadając na nim miał dostęp do każdej szafki w łazience. Uchylił drzwiczki jeden z nich i wyciągnął czarną kosmetyczkę, która należała do niego. Odpiął zamek, który wydał z siebie charakterystyczny dźwięk i zdjął doczepianą nakrywkę. W wnętrzu kosmetyczki znajdował się krem do rąk oraz kilka ostrych żyletek. Używał ich tylko w stanie załamania, a wtedy były jego jedynymi przyjaciółkami. Wziął jedną z nich pomiędzy palca, a ta rozcięła jego delikatny opuszek. Syknął na to nieprzyjemne doznanie, lecz nie zaprzestał działania. Przełożył przedmiot do drugiej dłoni i zassał skaleczony opuszek palca. W ustach poczuł smak rdzy wymieszanej z solą. Skrzywił się i wyciągnął kciuka z buzi, przez co mlasnął. Krew już nieciekła więc nie było to zbyt głębokie nacięcie. Loczek wzniósł głowę do góry przyglądając się lampie, która raziła jego oczy. Wzdrygnął się gdy poczuł zimny metal przy swojej bladej skórze. Docisnął kant żyletki mocniej i wykonał energiczne pociągniecie do góry. Na to uczucie zacisnął mocno powieki starając się nie rozpłakać. Postanowił być twardy, chociaż w ostatnich minutach swojego życia. Poczuł jak po jego przedramieniu cieknie stróżka krwi, zostawiając po sobie mokre ślady. Gdy pulsujący ból trochę się uspokoił, otworzył oczy i skierował wzrok w kierunku otwartej szafki. Jedyną pożyteczną rzeczą, która by nadała się do zrealizowania jego samobójczego planu był rzucający się w oczy płyn do czyszczenia kabin. - Styles ty dupku. Płynem do kabin? W sumie nie masz nic lepszego. - pomyślał. Sięgnął po zieloną podłużną butelkę i odkręcił czerwoną nakrętkę. Mięśnie w jego ręce rwały z bólu, lecz myśl, że to nieprzyjemne uczucie zaraz dobiegnie końca, tak jak i jego życia, uspakajała jego umysł i nerwy. Szybko odkręcił także białą nakrętkę słoiczka z tabletkami, lecz z nią musiał się trochę namęczyć za nim dała dostęp do swojej zawartości. Obrócił słoiczek i przyłożył dłoń do otworku, z którego zaraz wysypało się kilka tabletek. Popatrzył na nie z frustracją i po chwili zawahania połknął je wszystkie. Skrzywił się na gorzki smak. To nie był jeszcze koniec. Sięgnął po zieloną butelkę i upił łyk, bardzo niedobrego płynu. Nic. Zero reakcji. Pomyślał, że to za mało i nasypał kolejną turę tabletek na dłonią i ponownie popił je trującym trunkiem. Znowu nic. Podniósł się z dywanu i spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
- Nawet nie potrafisz się zabić, ty nędzna gnido? - wykrztusił przez łzy do swojego odbicia. - Nawet tego nie potrafisz zrobić?! - wrzasnął ściskając z gniewu zęby. Nagle przez jego ciało przeszła fala wyzwolenia. Harry nigdy nie doznał tego uczucia. W jego głowie się zawróciło a żołądek odmówił pracy. Stracił równowagę i upadł na Ziemię. Wolność przemieniła się w coś innego... Czuł się jakby został wciśnięty do gruntu. Był strasznie ciężki. Miał wrażenie, że lina po której chodził pękła a on właśnie opadał na dno. Krzyknął na to doznanie. Nie chciał upadać. Chciał wypłynąć na wierzch, lecz zorientował się, że jest już za późno. Wił się na posadzce w łazience, a przed jego oczyma ukazał się wizerunek Louis'ego. Wyglądał jak anioł i zapraszał go w swoje objęcia. Potem do pomieszczenia wpadła Anne z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Powieki siedemnastolatka zrobiły się ciężkie i opadły pozostawiając go w ciemności. Tylko anioł z skrzydłami, i pięknymi, wyrazistymi, niebieskimi tęczówkami trzymał go w objęciach i próbował podnieść ich do góry. Próbowali wzlecieć, lecz im się to nie udawało. Grzech Harry'ego przygniatał ich do Ziemi. 




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)


       

25 sierpnia 2013

Rozdział VIII

UWAGA! ROZDZIAŁ ZAWIERA SCENĘ MOLESTOWANIA SEKSUALNEGO! JEŚLI NIE CHCESZ TEGO CZYTAĆ TO OMIŃ TEN FRAGMENT!

- Wesołych Świąt chłopcy. - pożegnała się Anne zatrzaskując za sobą drzwi. Serce Harry'ego nadal biło niezdrowo. Pomiędzy ojcem a synem nastała cisza, a żaden z nich nie odważył się spojrzeć drugiemu w oczy. Lokaty z ciekawością przyglądał się swoim stopą, odzianym w czarne skarpetki. Poruszał nerwowo palcami, co nie uszło uwadze starszemu. 
- Idź do pokoju i mi nie przeszkadzaj. - warknął Des po czym poszedł do salonu dalej gnić na kanapie i oglądać powtórki dennych seriali. Zielonooki pokiwał głową i obrócił się na pięcie zmierzając w kierunku swojego pokoju. W pomieszczeniu było ciemno, co zmusiło nastolatka do włączenia lampki nocnej. Usiadł na skraju swojego łóżka i zaczął przyglądać się swoim dłonią. Na jednej nadal ciasno owinięty był bandaż, który mizernie wykonał Louis. Lokaty chłopak uśmiechnął się na wspomnienie. Wszystkie przyjemne wspomnienia były związane właśnie z Louis'm. 
Cynamonowe ciastka kojarzyły się od pewnego czasu tylko i wyłącznie z szatynem, choć ten śmiało zdeklarował, że jedzenie ich jest jak zajadanie się żwirem.
Wycieczka po znienawidzonym mieście - Louis.
Piosenka "Pray" - Louis.
Fortepian - Louis.
Święta - Louis.
Miłość - Louis. 
To były jego najpiękniejsze wspomnienia. Podniósł się i podszedł do parapetu wyglądając za okno. Miasto spało. Nikt nie włóczył się po uliczkach i chodnikach, wszyscy byli teraz z swoimi rodzinami i napawali się świąteczną atmosferą. Harry uśmiechnął się na myśl o tym, że kiedyś to on z Louis'm może założyć rodzinę. To oni będą siedzieć przy stole zajadając się świątecznymi potrawami. W okół nich będzie biegać gromadka ciemnowłosych dzieci. Były to bardzo dojrzałe plany na przyszłość jak na siedemnastolatka. Harry chciałby zostać ojcem. Chciał zapewnić swoim dzieciom wszystko czego jego własny ojciec nie zapewnił mu. Był pewien, że w życiu nie popełni tych samych błędów co Des, obiecał że nigdy nie skrzywdzi swoich dzieci. Ale czy planowani dzieci z Louis'm nie było nieodpowiednie? Przecież byli na etapie przyjaciół a Tomlinson nie robił żadnych kroków w przód. Harry myślał, czy Louis może po prostu jest hetero. On sam zastanawiał się nad swoją orientacją, a poznanie Louis'ego tylko go utwierdziło w tezie, że jest"inny". Nie zamierzał o tym nikomu mówić, stwierdził, że jest na to jeszcze czas. 
- Harry! - z zamyślenia wyrwał go stłumiony przez bariery ścian głos ojca. Nie czekając dłużej poszedł do saloniku. Nie chciał się narażać. Gdy stał już w progu obdarzył ojca pytającym spojrzeniem. Bał się, że nawet w święta ojciec mu nie odpuści. - Harry, proszę Cię, podaj mi piwo z lodówki. Najlepiej przynieś od razu dwa. 
Tylko to od niego chciał? Przez głowę nastolatka, przemknęła myśl, że może dzisiejszego wieczoru wszystko będzie normalne, a ojciec w jakiś magiczny sposób pokocha go tak jak kochał przed wypadkiem Gemmy. Nawet nie wiedział jak w ogromnym był błędzie. Podszedł do lodówki i otworzył cicho drzwiczki. Chłodne powietrze zaatakowało jego poliki. Szybko wziął do dłoni dwie puszki piwa, tak jak życzył sobie tego Des, i zaniósł mu je. 
- Usiądź. - nakazał otwierając jedną puszkę ,z której wydał się charakterystyczny dźwięk syku. Harry posłusznie wykonał polecanie, po czym usiadł na miejscu jak najbardziej oddalonym od taty. - Pij. - wskazał na piwo. Harry tylko pokręcił głową. - Pij! 
- Tato, ja nie piję. - wyszeptał przestraszony.
- W takim razie co z ciebie za mężczyzna!? Masz to wypić. - podał mu alkohol prosto do ręki. 
- Nie chcę, proszę. - dłonie zielonookiego zaczęły drżeć i się pocić.
- Nie mów, że się boisz... - spojrzał na niego z pogardą. - Albo to wypijesz, albo porozmawiamy inaczej. 
Wtedy Harry nie miał już wątpliwości. Nie chciał być znowu pobity. Szybko otworzył puszkę, słysząc ten samy syk co wcześniej. Poczekał aż nadmiar gazu się ulotnił, po czym przybliżył metal do ust. Czuł nie przyjemny zapach alkoholu, na co zmarszczył brwi. 
- Tato, ja naprawdę nie chcę pić. - powiedział błagalnie. Miał jeszcze ziarenko nadziei, która i tak chwilę później wygasła.
- Pij to kurwa. Bądź mężczyzną. - warknął przez zaciśnięte zęby. 
Harry przechylił lekko puszkę do przodu i otworzył usta. Zimny płyn zalał jego podniebienie i podrażnił kubki smakowe. Odkaszlnął głośno i wypluł to co miał w buzi. 
- Ty mała pizdo. - zaśmiał się gorzko. - Skoro nie mogę Cię uśpić zabawimy się na trzeźwo. 
Na te słowa Harry zamarł. Jego myśli się wyłączyły. Tylko przerażone i powiększone oczy pracowały i śledziły to co się działo. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw Des wstał z kanapy i przewrócił koło niej stojący stolik. Potem złapał bruneta za kołnierz i rzucił jego ciałem o podłogę. Harry poczuł jak ciepła ciecz spływa po jego głowie i przedziera się przez jego loki. Oprócz tego nie czuł nic. Ból był aż tak mocny, że po prostu ciało nastolatka nie było w stanie go odczuć. Adrenalina robiła za skuteczne znieczulenie. Des z szyderczym uśmiechem podszedł do leżącego syna i kopnął go w udo, na co Harry tylko cicho jęknął. Ojciec przeczesał ostatnią kępkę włosów na swojej prawie wyłysiałej już głowie i schylił się nad Harrym. Splunął mu na twarz i pociągnął za loki. Tego było już za wiele. Młody Styles krzyknął z nadmiaru bólu a z jego oczu pociekły łzy. 
- Tato! - pisnął gdy ten szczypał go za policzki. Nagle odszedł od niego i usiadł na krańcu kanapy. Przez chwile zastanawiał się nad czymś. Harry obserwował jego rysy twarzy. Podejmował decyzję. Tylko Harry nie wiedział jeszcze jaką decyzję. 
- Na kolana. - warknął podnosząc się z miejsca. 
- C-co? - wyjąkał przerażony Kędzierzawy. 
- To co słyszałeś. Na kolana!
- Al-ale jak to? - łzy spływały teraz jak rwąca rzeka. Nie wiedział czego ma się spodziewać. Ojciec spoliczkował go za to, że nie wykonał polecenia. Wiedział, że jest przegrany. Nie wygra. Musi się poddać. Podniósł się z podłogi i posłusznie padł na kolana. Des podszedł do nie i przystawił głowę syna do swojego podbrzusza. - Tatusiu, błagam.  
- Stul ryj. - sapnął po czym zręcznie odpiął pasek od spodni. Zsunął je z swoich nóg aż do kostek, a klamerka paska uderzyła z hukiem o panele. Przez ciało Loczka przeszedł dreszcz. Jedyną rzeczą, którą widziały jego zielone oczy był owłosiony brzuch swojego taty i napierająca na czerwony materiał bokserek erekcja. Bielizna podążyła zaraz za spodniami. Harry czknął głośno dusząc się łzami. - Ssij. - rozkazał. 
- Nie. - wyjąkał. 
Des sapnął z niezadowolenia i przyciągnął Harry'ego bliżej, po czym wepchnął w jego buzię swojego penisa. Siedemnastolatek nie wiedział co robić. Nigdy tego nie robił. Przez jego ciało przeszła fala mdłości, którą skutecznie udało mu się opanować. Styles mlasnął gdy ojciec wysunął z jego usta członka, po chwili znowu go wkładając. Kilkakrotnie uderzył o podniebienie bruneta, przez co w pomieszczeniu słychać było tylko jęki Desa. Harry nie mógł już wytrzymać. Mdłości się nasilały, przez co był zmuszony do wyrwania się z uścisku. Zwymiotował tusz obok Desa. Wymiociny były wszędzie. Na kanapie, na podłodze, na nogawkach spodni. 
- Harry. - wyjąkał ojciec. Syn spojrzał na niego. Był spocony a jego penis pulsował jakby miał zaraz wybuchnąć. Kędzierzawego naszły wyrzuty sumienia, że nie dokończył swojej roboty. - Jesteś taki niegrzeczny. Takich jak ty powinno się karać - przerwał. - Ostro karać. - przybliżył się do twarzy Loczka i zaczął poruszać ręką na swoim penisie. - Tatuś Cię ukarze, o to się nie martw. - powiedział po czym wytrysnął na twarz Harry'ego. Chłopiec chciał jak najszybciej zetrzeć z siebie nasienie ojca lecz ten złapał go za nadgarstki. - Musisz poczuć na sobie tatę. Byłeś zbyt niegrzeczny by teraz móc się wytrzeć. - rzekł. Puścił go i naciągnął na siebie spodnie. Gdy już zapiął zamek, poprawił koszulę i otarł ręka kropelki potu z jego czoła. Spojrzał na zapłakanego syna z obrzydzeniem, po czym kopnął go w brzuch. Harry skulił się i upał na podłogę, a jego loki zamoczył się w wymiocinach. Na to doznanie Harry skrzywił się i westchnął. - Wesołych Świąt, Harry. - powiedział Des zostawiając Harry'ego sam na sam z swoimi myślami. Ten tylko czekał na moment, w którym będzie mógł przeczołgać się do swojego pokoju. Gdy usłyszał jak drzwi od łazienki się zatrzaskują, szybko jak na miarę swoich możliwości podniósł się do góry. Jak chwilę później się okazało przecenił swoje możliwości i upadł na swoje kościste kolana. syknął z bólu i otarł wierzchem dłoni łzy, które nieposłusznie wypłynęły na wierzch z jego zielonych oczu. Ponawiał swoje próby, aż w końcu znalazł się pod drzwiami swojego małego "azylu". To właśnie w swoim pokoju chciał dotrzymać obietnice jaką złożył Louis'emu. Chciał mu o wszystkim opowiedzieć. Szybko przeczołgał się w stronę łóżka i o ostatkach sił wdrapał się na nie. Schował twarz w poduszki, zapominając o tym, że nadal ma na niej płyn spełnienia swojego ojca. Jęknął głośno i omackiem zaczął szukać swojej komórki na stoliczku nocnym. Znalazł go niespodziewanie szybko. Harry nawet nie wiedział kiedy udało mu się wyszukać kontakt do Tomlinsona. W słuchawce rozbrzmiał jego radosny głos.
- Słucham?  
Cisza.
- Harry?
Cisza.
- Harry, coś się dzieję. Mów co Ci dolega?
Kędzierzawy wziął drżący wdech za nim w końcu wydusił coś z siebie. 
- Cześć, Lou - zatrzymał się na chwilę gdy usłyszał swój głos. Był niski chropowaty. Jeszcze bardziej niż wcześniej. W przerażeniu złapał się krtań. Pomasował palcem bolące miejsce, po czym spróbował kontynuować. - Obiecałem Ci, że będę mówił Tobie o... Sam wiesz czym.
- Co Ci zrobił?!  - warknął Louis, a z drugiej strony słuchawki do ucha Harry'ego doszedł dźwięk zatrzaskujących się drzwi. 
- Louis - wyszlochał. - On mnie... - przerwał krztusząc się łzami. - On mnie zgwałcił. 
- Jak t-to? - wyjąkał a chwilę później sapnął zdenerwowany. - Ja tego tak nie zostawię...
- Louis, nie rób nic głupiego. Zostań tam gdzie jesteś. Proszę. Louis. - prosił Harry gdy usłyszał dźwięk zakończenia połączenia. 

***

Lokaty nawet nie zauważył, że jego ciało i zmysły udały się na kilkunastominutową drzemkę. Obudziło go głośne walenie do drzwi. Było coraz głośniejsze i robiło się nie do zniesienia. Podniósł się z wygodnej pozycji i ruszył by zobaczyć kto tak zawzięcie próbuje się do nich dostać. Prawie zapomniał co wydarzyło mu się zaledwie pół godziny temu. Prawie. Na nie miłe wspomnienia jego umysł zwariował, przez co o mało co nie stracił równowagi, co skończyło by się nieprzyjemnym spotkaniem z panelami. Podparł się o ścianę i wziął kilka głębokich wdechów. Nadal go czuł. Jego smak... Jego zapach... Jego ciało... To było straszne, a Harry nadal go czuł i nie zapowiadało się na to by miał o tym zapomnieć. Znów pukanie. Jęknął i uchylił drzwi od swojego pokoju. O własnych siłach podreptał w stronę przedpokoju, ale jednak jak później się ukazało, ktoś wyprzedził go z chęcią zobaczenia kto próbuję dostać się do ich mieszkania. Des stał przy drzwiach frontowych i właśnie łapał za gałkę. Harry szybko schował się za progiem. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Jest późno. Czego chcesz? - spytał ojciec. 
Harry wychylił swoją lokatą głowę by móc obserwować co się tam działo. Na widok, który zobaczył jego powieki same się zamknęły. Odgłos łamiącej się kości nosowej sprawił że Styles dostał gęsiej skórki. 
- Louis! Proszę przestań! - pisnął siedemnastolatek. Louis go nie posłuchał. Nadal wymierzał ciosy w twarz Desa. - Louis! - krzyknął upadając na ziemię. Płakał. A kiedy on nie płakał? To były ostatnie łzy tamtego wieczoru. Jego oczy totalnie się wysuszyły. 
Wszystko przebiegało przed jego oczami jakby przewijał jakiś film. Dramat. Na pewno to był dramat. Oglądając ten film, Harry zupełnie odłączył się od świata rzeczywistego. Przypatrywał się niektórym sceną, a jedynymi, które przykuły jego uwagę było warknięcie "Pieprzcie się!", po czym jego ojciec trzasnął drzwiami i opuścił mieszkanie. Potem bł fragment, w którym Louis został z Harrym sam na sam. Nagle znikąd pojawiła się zapłakana Anne. Głaskała włosy Harry'ego i całowała jego czoło mówiąc, ze wszystko będzie dobrze, i że już nigdy nie będzie tak cierpiał. Później Louis obmywał zmęczone ciało Stylesa a ten tylko patrzał na palce swoich stóp. Był nago, ale nie czuł się obnażony w obecności Louis'ego. Ciepła woda obejmowała jego posiniaczone ciało. Ostatnią i najpiękniejszą sceną było zaśnięcia w ramionach szatyna. Jego ciepły oddech łaskotał bark Kędzierzawego. Było bardzo przyjemnie lecz to nadal nie wymazało strasznych wspomnień z jego myśli. Koniec filmu  




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)      





19 sierpnia 2013

Rozdział VII

Kędzierzawy usiadł na pufie, stojącej tuż przy stoliku i wbił swój wzrok w świecące, kolorowe lampki świąteczne porozwieszane na oknach w saloniku Louis'ego. Harry dostrzegł jeden kształt z nich ułożony, który przypominał choinkę bądź gwiazdę. Tylko Louis wiedział co z tego miało wyjść. W pomieszczeniu rozprzestrzenił się łagodny zapach cynamonu wymieszanego z silnym zapachem przemokniętych igieł choinki. Chłopak wziął głęboki wdech przez co jego dziurki nosowe powiększyły się do granic możliwości. Mieszanka dwóch różnych zapachów przez chwilę drażniła jego nozdrza, lecz po chwili stała się do zniesienie, a nawet trochę  przyjemna. Ciepło biło, z każdego miejsca w tym pokoju.  Duch świąt niezwłocznie musiał zamieszkać w mieszkaniu szatyna. Ten poszedł do piwnicy odnaleźć swoje zakopane w roju śmieci bombki, które w tym roku miały przystroić jego choinkę. Drzewko było małe, ale bardzo urocze. Miało kolor ciepłej zieleni, stało na tylnej nakrywie fortepianu i jedyną ozdobą jaką posiadało były lampki, których światełka były złote i mrugały w ustawionym rytmie. Loczek przypatrywał im się, aż w pewnym momencie obraz stał się nieczysty i płynny, a wspomnienia zaatakowały jego myśli. Wspomnienie dotyczące wyznania jego sekretu Louis'emu.   

Obaj płakali. U Harry'ego to nie było nic nadzwyczajnego. Od dziecka był wrażliwcem, a łzy ciekły z jego z zielonych oczu z najróżniejszych okazji zaczynając od szczęścia, kończąc na nienawiści. Lecz płacz u Louis'ego naprawdę go zadziwił. Przecież to właśnie Loczek musiał znosić ból jaki naszykował dla niego Bóg, nie Louis. To Harry musiał przyjmować uderzenie od swojego ojca, nie Louis. To właśnie Harry był szykanowany w szkole, miał zakaz wchodzenia do męskich toalet, ale nie Louis. To Harry, nie Louis był na tyle słaby psychicznie by przenieść ból z wnętrza na zewnętrze. Więc dlaczego słona i przezroczysta ciecz także spływała po jego policzkach? Harry tego nie rozumiał, lecz zadawanie głupich pytań nie było w tamtym momencie najlepsza decyzją. Pozostał milczący.  Wtulili się w siebie i nie przejmowali się nieudolnie biegnącym czasem. Chłód zaczął atakować ich palce u stóp. Louis był przekonany, że trzeba zrobić coś z sprawa Harry'ego, lecz ten zabronił mu mówienia o tym komukolwiek. Miało to pozostać ich małą tajemnicą. 

I zostało. Louis obiecał, że nikomu nie powie, ale jego warunkiem miało być powiadamianie go o każdym ataku jego ojca skierowanego w stronę zielonookiego. Nagle do uszu Harry'ego doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami frontowymi.  Chwilę później do pokoju wszedł Lou, którego twarz przysłaniał karton. Ostrożnym i powolnym kroczkiem podszedł do stolika i położył tekturowe pudełko na jego gładkim blacie. Zielony komin owijał szczelnie jego szyję, a różane rumieńce, które powstały na skutek nagłego spotkania się z mrozem, przyozdabiały jego policzki. Posłał mu uśmiech i zabrał się za odklejanie taśmy, które przylepiona była do każdej, nawet najmniejszej szczelinki w kartonie. Harry podszedł do Louis'ego i przyglądał się jak ten siłuje się z nieustępującą taśmą. Styles dostrzegł, że na tekturze napisane jest czarnym markerem "Louis: BOMBKI, ŁAŃCUCHY, ŚWIATEŁKA". Od razu poznał, że to pismo Lou, a zdradziła je charakterystyczna jak na niego litera "s". Gdy Louis w końcu uporał się z taśmą, karton się otworzył, a z jego wnętrza wydostał się dziwnym zapach, im oczom ukazał się zaskakujący widok.
- Jak? - spytał z irytacją Harry.
- Nie wiem jak to możliwe. - sapnął Lou i złapał się za czoło.
Przez chwilę w pomieszczeniu nastała cisza.
- Najwidoczniej musiałeś zamknąć tu tego szczura, potem zakleić, a on w ataku paniki pozbijał wszystkie bombki. - zachichotał brunet, na co starszy pchnął go w ramię. - Ałć! - drażnił się.
- Harry do cholery! Ja tu nie mam czym ozdobić choinki a ty się śmiejesz, dupku.   
- Trzeba było wcześniej ją ubrać a nie w samą Wigilię! Życzę Ci powodzenia w kupieniu nowych. Jest już po piątej a sklepy są zamknięte. Może jest jakaś, która się uratowała... - powiedział w tym samym czasie biorąc do ręki bombkę, która wyglądała na nienaruszoną. Ta w mgnieniu oka pękła w jego ręce a ostry kant jej odłamka rozciął mleczną skórę Stylesa. Ciepła stróżka krwi spłynęła wzdłuż jego ramiona, skończyła swoją drogę na łokciu skapując na drewniane panele. - Ałć po raz drugi. - szepnął.
Ból nie był aż tak mocny, by płakać i zwijać się w agonii, ale także nie należał do najlżejszych. Mgła zaszła oczy Harry'ego a jedynym obrazem, który spamiętał by panikujący Lou, który zniknął za progiem, i wrócił kilka minut później z czerwoną apteczką. Harry w tym czasie usiadł na pufie i z zdumieniem wpatrywał się w ranę. Wydawał się taka interesującą. Jakby była najciekawszą rzeczą na Ziemi. 
Zielone oczy znalazły się na twarzy stroskanego Louis'ego, który opatrywał rękę przyjaciela. Wyraz jego twarzy był spokojny, lecz coś w jego oczach błyszczało i zdradzało jego strach. Czego było się tu bać? To tylko małe skaleczenie. Po kwadransie Louis odetchnął głęboko i przyjrzał się swojemu dziełu. 
- Gotowe. - rzekł. - Ty niezdaro. 
 - Co poradzić. To już wrodzone. - powiedział Harry i zdrową dłonią otarł kropelki zimnego potu z jego czoła. Przez moment nastała cisza. W pomieszczeniu słychać było tylko miarowe oddechy Louis'ego. 
- Gdzie idziesz? - spytał Harry gdy szatyn poderwał się z podłogi, na której siedział.
- Poczekaj chwilkę. - odparł i udał się w kierunku drewnianej komody. Odchylił jedną z szufladek i wyjął z niej pudełeczko mizernie zapakowane w różowy papier. - Mam coś dla Ciebie. To prezent. Nie jest zbyt wyszukany. Jeśli Ci się nie podoba, to mów, mogę go wymienić na coś innego. - mówił wracając na swoje miejsce. - Wesołych Świąt, Harry. - powiedział wręczając pakunek Loczkowi. Opakowanie było małe i bez trudu mieściło się w jednej dłoni. 
- Co to? - szepnął zaciekawiony.
- Otwórz to zobaczysz. - powiedział Louis obdarzając go chytrym uśmieszkiem. Harry nie czekając chwili dłużej, zabrał się za zdzieranie papieru. W końcu gdy pudełeczko było gotowe na pokazanie swojej zawartości, oczom Harry'ego ukazał się złoty łańcuszek, na który zaczepiony był złoty liść. Siedemnastolatkowi zaparło dech w piersiach. 
- Wow. Dziękuję. - odparł składając pojedynczy pocałunek na policzku Louis'ego. - Ale to ty masz dzisiaj urodziny, nie ja. Nie mogę tego przyjąć.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś, Harry? To twój prezent na Boże Narodzenie, ode mnie. Ale jeśli Ci się nie podoba...
- Nie! Skądże. Jest przepiękny. - dodał szybko. 


*** 

Harry odprowadził wzrokiem odjeżdżający spod jego osiedla samochód i szybko udał się do swojego mieszkania. W korytarzyku było ciemno, lecz z oddali do jego uszu dobiegał odgłos grającego telewizora. Gdy zdjął buty udał się w stronę salonu, a pierwszym widokiem jaki ujrzały jego oczy byli przytuleni do siebie rodzice leżący na kanapie. Ich oczy wlepione były w ekran telewizora, lecz  czujny wzrok Anne zaraz odszukał stojącego w ciemnym kącie pokoju syna.
- Harry! Chodź. Usiądź z nami. - powiedziała uśmiechając się ciepło. 
Brunet powoli zmierzał w stronę sofy po czym pozwolił swojemu zmęczonemu ciału opaść na miękkie poduszki. Harry kilkakrotnie czuł na sobie palący wzrok ojca. Na prawdę czuł się niekomfortowo, udając, że wszystko jest w najlepszym porządku. Gdy już miał pójść do swojego pokoju, w przestrzeni pomieszczenia rozbrzmiał dzwonek telefonu.
- Ciekawe kto to znowu. - rzekła  Anne schylając się po wibrujący na blacie stołu telefon komórkowy. - Słucham? - odparła, gdy przyłożyła komórkę do ucha. - Dobry wieczór Kelsey. Jak to? Straszne...  - nagle podniosła się z siedzenia i udała w stronę okna. - Tak, ale... Nie. Nie mogę. Chciałam spędzić święta z rodziną! Nie ma takiej możliwości. Rozumiem ale... Dobrze. W takim razie już się szykuję. Tak. Do zobaczenia. Wesołych Świąt. - szepnęła naciskając na czerwoną słuchawkę. 
- Kto to był? - spytał Des. Anne obdarzyła ich obu zasmuconym wzrokiem.
- Kelsey się rozchorowała i muszę przyjąć jej zmianę. Musicie spędzić ten wieczór beze mnie. - przerwała biorąc głęboki drżący wdech. - Sami.
Na słowa matki serce Harry'ego momentalnie zaprzestało pracy. 




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)

11 sierpnia 2013

Rozdział VI

Od dnia, w którym Harry pierwszy raz był w mieszkaniu Louis'ego, wszystko się zmieniło. Chłopcy spotykali się niemal codziennie, spędzając czas na spacerach, w kawiarni lub po prostu w domowym zaciszu, grając na Xbox'ie. Styles przełamał się i za namową Lou zaczął regularnie chodzić na zajęcia i chociaż troszkę się na nich skupiać. Jego stopnie znacznie się poprawiły, co jak uważał Kędzierzawy był tylko i wyłącznie zasługą Lou. Nawet Pan Keith zauważył poprawę w młodym przyjacielu swojego wnuka, nie wspominając już o Anne, która myślała, że tak radosny humor jej syna, spowodowało spotykanie się z jakąś dziewczyną. Jakież było jej zaskoczenie gdy w progu swoich drzwi przywitał ją szatyn z perfekcyjnym uśmiechem. 
- Dobry wieczór. Czy Harry jest w domu? - powiedział ciepło. 
- Tak... Jest. Proszę wejdź. - zaprosiła go odsuwając się by zrobić mu przejście.
- Jestem jego przyjacielem. Louis Tomlinson. - podał jej rękę nadal się uśmiechając. 
Anne z początku uwierzyła w to co powiedział jej chłopak, lecz instynkt macierzyński podpowiadał jej, że coś tu jest nie tak. Starała się za bardzo im nie przeszkadzać, lecz była z natury ciekawską kobietą. Odprowadziła go wzrokiem do pokoju Harry'ego i obserwowała każdy jego ruch, aż zniknął za drzwiami pokoju jej syna. 

***

Harry leżał na swoim łóżku z słuchawkami w uszach. Z początku leżał na plecach lecz gdy poza jaką przybrał stała się niewygodna obrócił się na brzuch i schował twarz, przyciskając ją w poduszkę. Tak, zdecydowanie w tej pozie mógł się zrelaksować. Przymknął powieki i próbował zasnąć. Nucił odtwarzaną piosenkę aż niespodziewanie poczuł na swoim barku czyjąś dłoń. Otworzył oczy i nie zastawiając się dłużej, w celu obrony złapał, jak wtedy pomyślał napastnika, i przewrócił go tak, że spadł na łóżko na miejsce obok niego. Przeturlał się i wylądował na osobie, która zakłóciła jego spokój. Jego oddech był przyspieszony, a serce waliło niczym oszalałe, gdy uświadomił sobie na kim leży i kogo tak brutalnie potraktował. Leżeli tak przez chwilę i patrzyli sobie prosto w oczy. Z twarzy Louis'ego odczytać można było przerażenie i nutkę rozbawienia. Szybko pociągnął za kabelki a słuchawki wyskoczyły z jego uszu. 
- Ale mnie przestraszyłeś! - sapnął Harry.
- Przepraszam. Zawsze tak reagujesz gdy ktoś chce Cię obudzić? - spytał rozbawiony. Styles przeklął w duchu swojego ojca, który był winny jego wrażliwości na punkcie niespodziewanych pobudek. 
- Ja... Um, nie. Ja nie spałem. Po prostu słuchałem muzyki. - powiedział. Louis nadal chichotał z nieznanego Loczkowi powodu. Zaduszony śmiech w klatce piersiowej starszego chłopaka łaskotał brzuch Harry'ego. Ten przypatrywał się uważnie Louis'emu. Badał wzrokiem każdy milimetr twarzy swojego przyjaciela. Robił to aż w pewnym momencie śmiech leżącego pod nim chłopaka ucichł a atmosfera zrobiła się bardziej napięta. Jego zielone tęczówki napotkały szafir oczu Lou. Rośliny i woda. Przez głowę Harry'ego przeszła myśl, że ich oczu są stworzone dla siebie. Stworzone po to by łączyć się w całość. 
Woda i Ziemia*Dwa żywioły łączące się w jedność. 
Perfekcja. 
Wargi Lou. Kędzierzawy chłopak marzył o tym by spijać z nich słodkie pocałunki.
Perfekcja.
Nos Lou. Wiele kobiet mogło mu go zazdrościć.
Perfekcja.
Kurze łapki koło jego oczu gdy się uśmiechał. Były urocze i niewinne i za każdym razem gdy się pokazywały Harry miał wielką ochotę musnąć je swoimi pełnymi wargami.
Perfekcja.
Louis Tomlinson. Idealny w każdym calu.
Perfekcja. 
Serce przy sercu. Ciało przy ciele. Oddech przy oddechu.
Perfekcja.
Głowa Harry'ego powoli, stopniowo przybliżała się do twarzy Louis'ego. Dotykali się nosami a ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów, lecz odległość ta cały czas się zmniejszała. Louis czuł ciepły oddech Hazzy na swoim policzku. Ich wargi były coraz bliżej i bliżej i już prawie, tylko kawałek... Nagle ktoś zapukał a nastrój pomiędzy dwoma chłopakami zniknął. Harry zeskoczył z przyjaciela niczym oparzony i usiadł na skraju łóżka. Podał rękę szatynowi i podciągnął go do góry by mógł usiąść prosto.
- Proszę. - rzekł po chwili. Drzwi zaskrzypiały a moment później do środka weszła rozpromieniona Anne. 
- Mam nadzieję, ze nie przeszkadzam. - powiedziała. - Przyniosłam wam herbatę. - Podeszła do biurka i położyła na blacie dwa kubki, z których ciepły wywar herbaciany lekko parował.
- Yhym. Dziękujemy. - odparł speszony Harry. 
- To ja nie przeszkadzam. - po raz ostatni zbadała nieznajomego jej szatyna wzrokiem, po czym opuściła pomieszczenie, zostawiając ich samych.    
- Czułem się trochę jak na przesłuchaniu. - uśmiechnął się nieśmiało Lou.
- Ja też. - powiedział brunet wypuszczając powietrze z swojej buzi i chowając twarz w dłonie.
- Możemy pójść na spacer? Mamy coś do omówienia, a na świeżym powietrzu na pewno pójdzie nam to łatwiej. -Serce Harry'ego nagle przestaje bić, lecz po chwili powraca do normalnej pracy. Co takiego chce mu przekazać Lou?     
- Słuchaj jeśli chodzi Ci o to co stało się przed chwilą to naprawdę przepraszam. Ja - zaprzestał na chwilę biorąc głębszy wdech. - Ja nie jestem gejem. 
- Nie o to chodzi! No co ty... Nawet bym tak nie pomyślał. - głos Lou stał się cichy. Harry obrócił głowę i bacznie mu się przyjrzał. Na jego policzkach był różane plamki. Wstydził się. - To coś ważniejszego. Jesteśmy przyjaciółmi - spojrzał mu w oczy szukając potwierdzenie. Harry tylko kiwnął głowę by mówił dalej. - A przyjaciele takie rzeczy omawiają, no wiesz o co mi chodzi. Nie?
- Dobra. W takim razie chodź. - odparł Kędzierzawy podnosząc się łóżka. Starał się wyglądać na jak najbardziej opanowanego, lecz cały czas bał się co Louis ma mu do przekazania. 


***

Szli przed siebie a biały śnieg skrzypiał pod ich ciężarem. Mróz atakował ich szyję i oczy. Zmierzali w stronę ławeczki, która umieszczona była pomiędzy dwoma łysymi dębami. Siadając na nią miało się idealny widok na zamarznięty staw oraz park, po którym bez celu a może i z, szwendali się ludzie.
- Chciałeś mi coś powiedzieć. - przerwał panującą po między nimi ciszę Loczek.
- Tak. - Louis przeczesał swoją grzywkę zmarzniętymi palcami. - Czemu to robisz? - spytał nagle.
- Co robię? - Harry naprawdę nie wiedział, co ma na myśli Lou.
- Nie udawaj głupiego. - skitował starzy. Złapał Harry'ego za ręce i podwinął rękawy jego płaszczu. I wtedy obaj wiedzieli o czym będą rozmawiać. 
- To nie twoja sprawa. - warknął brunet. Nie wiedział skąd w jego głosie tyle agresji.
- To nasza sprawa! Jesteśmy przyjaciółmi, Harry! P. R. Z. Y. J. A. C. I. Ó. Ł. M. I. Nie chcę zostawiać Cię z tym samego! Do cholery, czy tak trudno to zrozumieć? 
- Nie powinieneś się o mnie tak martwić. - burknął.
- Ale się martwię! Nie wiem czemu ale się martwię! Kurwa, Harry jeśli mi nie powiesz co Ci jest to... - ucichł.
- To co? - spytał zażenowany.
- Nie wiem! Hazz, to co robisz jest niezdrowe. Zabijasz siebie, a zabijając się, zabijasz i mnie.   
Harry nie wiedział co ma powiedzieć. To wyznanie naprawdę go zszokowało. Cały gniew zniknął. Gniew jaki odczuwał do Louis'ego przez krótki moment, ponieważ ten chciał poznać jego słodką tajemnicę. Zamilkli oboje. Loczek patrzył przed siebie. Cienka warstwa lodu, która pokrywała staw stała się nagle bardzo ciekawa. Choć wszystko w okolicy zamarzało, jego uczucia nadal były ciepłe i wytwarzały gromkie łzy. Jedna z nich spłynęła po jego policzku przyjemnie ocieplając miejsca, na których pozostawiła ślad.
- Dobrze. Powiem Ci wszystko. Ale musisz mi coś obiecać. - spojrzał mu prosto w oczy. Louis szybko pokiwał głową. - Musisz obiecać, że za wszelką cenę wyplączesz mnie z tego gówna. Uratuj mnie, Louis.        


*Ziemia w tym tekście ma znaczenie Matki Zieleni/Roślinności. 




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)

04 sierpnia 2013

Rozdział V

Grudzień przyniósł z sobą kupę śniegu oraz namolne śnieżycę. Pojedyncze płatki śniegu przyklejały się do okien zasłaniając widok na jakże uniwersalny pejzaż Zimy w Londynie. Co wieczór mróz atakował szyby samochodu, zostawiając po sobie ślady, które denerwowały właścicieli pojazdów. Chłodne powietrze nie przyjemnie kąsało gardło, a oczy szczypały z nadmiaru emocji jak i z dokuczliwego zimna. Wszystko było białe i dziwnie radosne. Miało się przeczucie, że w te święta zdarzy się coś wyjątkowego. Wszyscy byli pełni energii. Latali do sklepów w potrzebie zakupienia ozdób świątecznych. Nieraz można było napotkać mężczyzn, którzy na swoich plecach dźwigali wielkie świąteczne drzewka. Centra handlowe, udekorowane były w najróżniejsze ozdoby, zaczynając od miedzianych dzwonków, aż po łańcuchy o kolorach jakie tylko się zachciało. Żółte, zielone, niebieskie, granatowe, czerwone, po prostu przeróżne. Przechodząc przez hol człowiek nie mógł nie rzucić oka na wielkie bałwany, albo Mikołaja z bufiasty nosem, którzy w swoich nieżywych oczach mieli iskrę, która wołała "Kup mnie, kup mnie." Tak, te święta zapowiadają się wspaniale. Wszyscy czuli tą piękna, a prawie, że magiczną atmosferę. Jednakże był jeden wyjątek

Harry bał się tych świąt i z niejasnego powodu, szczerze ich nienawidził, choć jeszcze nie nadeszły. Czuł się taki niepotrzebny. Jakby każdemu zawadzał. Dlatego zamknął się w swoim pokoju, i odciął się od świata. Mijały dni, tygodnie a może i nawet miesiąc, a Styles siedział zamknięty w swoim pokoju. Poza nieodebranymi połączeniami od Lou, pukaniem matki i pytaniami, które jak morska fala zalewały uszy chłopaka, nic nie wyrywało go z świata zamyślenia i pogardy do samego siebie. Opuszczał zajęcia, nie jadł, nie pił, nie kąpał się. Czasem do jego głowy trafiała myśl, że stawał się dziki. Nie przeszkadzało mu to, aż do pewnej nocy.

Brunet obudził się z przyspieszonym oddechem, niezdrowo szybko bijącym sercem i kropelkami zimnego potu na czole. W jawie w końcu dostał to czego od kilku tygodnie niezwłocznie pragnął. Śmierci. Nie sam fakt, że w własnym śnie umarł, go przeraził.  Zobaczył także swoją matkę. Zapewne gdyby straciła drugie dziecko nie pozbierała by się po tym. Czym sobie na to zasłużyła? To ona go wychowywała, ona nauczyła go stawiać pierwsze kroki. To ona pocieszała go gdy stracił swojego pierwszego mlecznego zęba. Właśnie ona wspierała go gdy miał trudny okres, albo pomagała mu w nauce. Ona. Jego mama. Osoba, która oddała by za niego życie. Z początku Harry czuł do niej żal, że zamiast rozwieść się z Desem, jest z nim w związku bez miłości, a na dodatek jej syn przez to niewyobrażalnie cierpi. Ale skąd ona miała wiedzieć, że Harry i Des mają tajemnicę? Nie mógł jej obwiniać o coś, co nie było jej winą. Nagle poczuł w sercu dziwną odmianę. Miał wrażenie, że się ociepla, a cały lód się rozpływa. Lód, który był przyszykowany dla ludzi podłych, nie wierzących i kpiących z innych. Każdy jest ślusarzem swojego losu, a Harry właśnie za swój los postanowił się zabrać. Szybko odepchnął się od miękkiego materaca i postawił się na równe nogi. Nie patrzał gdzie idzie, na co staje, w jakim stanie jest i jak wygląda, po prostu szedł w stronę drzwi. Gdy chwycił za klamkę, pociągnął mocno i otworzył drzwi. Upadł na kolana i zaczął płakać.
- Mamo... - skomlał. Nikt mu nie odpowiedział. - Mamo... - znów zawołał krztusząc się łzami. Nawet nie chciał sobie wyobrażać jak żałośnie wygląda. - Mamo! - krzyknął. 
Do jego uszu doszedł dźwięk, który sygnalizował otwieranie się drzwi, potem ciche skrzypnięcie podłogi. Jego serce przestało bić, bał się, że przez przypadek zbudził nie tą osobę co trzeba, jednak gdy zobaczył chude łydki wystająca zza progu uśmiechnął się w głębi ducha. Jego mama wyszła na korytarz i popatrzała z politowaniem na syna. W pomieszczeniu nie było nic widać. Światło księżyca było jedynym, mało-wystarczającym źródłem, które padało na twarz Harry'ego. Z miny Anne nie dało się niczego odczytać. Była bez wyrazu co zmartwiło Loczka. Czyżby mama go odrzuciła? 
- Mamusiu... Ja przepraszam. Za to, że jestem takim złym synem. Ja po prostu już taki jestem. Przepraszam. Chciałbym Ci to wynagrodzić, ale... Przepraszam. - Łzy spływały po jego policzkach, a mama nie dawała żadnego znaku. Żadnej reakcji na to, że usłyszała to co powiedział jej syn. Nastała niekomfortowa cisza, która raniła uszy Harry'ego. Spojrzał w górę wychwytując w ciemnościach wzrok matki. Skulił się w kłębek i zaczął wyć niczym mały bobas. Schował głowę w kolana. Nagle poczuł na swoich plecach ciepłą dłoń, która przesuwała się w górę i w dół. Podniósł głowę do góry i ujrzał swoją rodzicielkę, która klęczała tuż obok niego. Płakała. Wykorzystując chwilę, że jest blisko, szybko podniósł się i podczołgał do Anne. Objął ją ramieniem i przycisnął mocno do siebie, nie zwracając uwagi na to, że mógłby sprawić jej ból. Ona natomiast odwzajemniła uścisk. Siedzieli tak przez kilka minut, wtuleni w siebie. Choć chłód bijący od paneli atakował ich ciała. Nie odrywali się od siebie. Łzy plamiły koszulki obojga. Harry wtulił się w szyję Anne. Ta nadal gładziła jego zakryte przez koszulkę plecy, która chroniła ją przed widokiem mnóstwa siniaków oraz rozcięć na ciele swojego synka. Na samą myśl, że mogłaby to zobaczyć, Kędzierzawy odsunął się od niej i spojrzał prosto w jej zaszklone oczy.
- Przepraszam, ja - przerwał biorąc głęboki oddech.
- Tchi, synku - położyła palec na pełnych wargach Harry'ego. - Nie tłumacz się. Cieszę się, że wróciłeś. Nie rób mi tego więcej... Myślałam, że Cię tracę. Wiedz, że zawsze - podkreśliła to słowo by brzmieć jak najbardziej obiecująco. - gdy masz jakiś problem, możesz się do mnie zwrócić. Jestem twoją mamą i jestem tu po to by Ci pomagać i chronić. Zaakceptowałabym cię i kochała nawet wtedy gdybyś miał jedno oko, nie umiałbyś czytać i pisać, sepleniłbyś i miał garba. Nawet gdybyś był najbardziej nie posłusznym dzieckiem na świecie. Zrobiłabym to bo cie kocham, Robaczku. Ale obiecaj, że nie będziesz miał przede mną żadnych tajemnic. Szczerość jest najważniejsza, ponieważ dzięki niej można określić jaki problem ma dana osoba. Obiecaj synku. Żadnych tajemnic. Żadnych. Dobrze? - przysunęła się bliżej Kędzierzawego chłopca i pocałowała go w czubek nosa. 
- Dobrze. - szepnął drżącym głosem. - Mamo, nie pozwól mi więcej odejść. - stróżka nie posłusznych łez spłynęła w dół ku obojczykom, na których aż zanadto naciągnięta była jasna skóra.
- Obiecuję. - odparła i przycisnęła się do torsu zielonookiego. - Od dzisiaj zero tajemnic, zrozumiano? - rzekła trochę surowiej, lecz nadal w tonie jej głosu słychać było matczyną troskę. 
- Oczywiście. - uśmiechnął się. Prawdopodobnie był to jego pierwszy uśmiech od tygodni.
- Kocham cię, Robaczku. - odsunęła się i złożyła na czole chłopca mokrego całusa.
- Ja ciebie też, mamo.
- A teraz chodź zrobię ci sandwiche i kakao. Wyglądasz strasznie. - wstała i podciągnęła go do góry wraz zza sobą. Jej oczom ukazała się cała sylwetka Harry'ego. - Boże! Kochanie, jak ty schudłeś! Co ze mnie za matka. - westchnęła. - Powinnam Cie dopilnować, a nie pozwolić się zamknąć i nic nie jeść. Mam wyrzuty sumienia, ale postaram Ci się wynagrodzić.  
Chłopak z wstydem spojrzał na swoje ciało spod wachlarza rzęs. Rzeczywiście. Jego nogi wydawały się jeszcze bardziej niezdrowo zgrabne, a spocony i brudny T-Shirt zwisał na nim, przez co miało się wrażenie, że Loczek jest w worku.
- No chodź już. - pociągnęła go w stronę kuchni.


***

- Udało mi się wziąć urlop na przerwę świąteczną. Będę mogła spędzić te święta z Wami. - powiedziała Anne upijając łyk gorącej herbaty. - Tata także nie będzie pracował. To będą rodzinne, takie jak zawsze powinny być...
Jej słowa nie trafiały już do umysłu Hazzy, ponieważ jedno zdanie odcięło go od świata. Harry przelotnie spojrzał na ciągle poruszające się usta Anne, lecz jego narząd słuch nie był w stanie uchwycić żadnego słowa. Tata też będzie. To była naprawdę "wspaniała" wiadomość. 
- Możemy iść już spać? Jestem zmęczony. - powiedział.
- Oczywiście. Idź już, ja opłukam kubki i też będę szła. Cieszę się, że porozmawialiśmy za sobą, tak szczerze. Dobranoc skarbie. - uśmiechnęła się czule.
- Dobranoc. - odparł.

Louis

Louis 
Louis 
Louis.  

Szatyn utkwił w jego umyśle i odpłynął dopiero wtedy gdy powieki Lokatego chłopaka zamknęły się, a jego dusza uciekła gdzieś do Krain Morfeusza.                                     

                                

***

- Hej, tu Louis, haha, Niall nie łaskocz, próbuję się skupić. Jak już mówiłem, no je pierdole Niall! Jeszcze raz. Tu Louis, jestem zajęty, zadzwoń później lub zostaw wiadomość, haha. Zabiję Cie idio-

Głos Lou został przerwany przez kliknięcie, które świadczyło o tym że można już nagrać wiadomość na pocztę głosową.
- Cześć - odchrząknął. - To ja, Harry. Przepraszam, że nie dawałem znaku życia, ja po prostu.... Nie ważne. Jeśli to odsłuchasz to oddzwoń. Pa. - zakończył szybko. Ciężki kamień na żołądku nastolatka zniknął jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Machnął luźno nadgarstkiem i rzucił telefonem w stronę łóżka. Loczek wstrzymał na chwilę oddech z obawą, że spadnie na podłogę, lecz on odbił się lekko od poduszki i spadł na koc. Odetchnął i wrócił do bezsensownego chodzenia po swoim pokoju. Chodził w tą i wewte i celowo nadeptywał sobie na palce. Czas dłużył się niemiłosiernie, a on z upragnieniem czekał na telefon. Usiadł poddenerwowany na krześle. W jego głowie utkwiło jedno pytanie. Co jeśli Lou odpuścił sobie przyjaźń z Harrym? Co miałby wtedy z sobą zrobić? To byłoby nie do przyjęcia... Przecież nie mógł go zostawić. Louis był dobrym człowiekiem i gdyby poznał sekret Kędzierzawego na pewno by się nim zajął... ale nie znał. Oczy Harry'ego zaczęły szczypać, lecz szybko je przetarł, próbując powstrzymać falę łez. Podniósł się z siedzenia i opuścił swój pokój. Zabiegana Anne krzątała się po pokoju kuchni. Na swoich małych dłoniach miała rękawice, które  chronić ją miały przed oparzeniem. Miała przewiązany przez szyję fartuch w wzory z zielonym kiwi. Harry odchrząknął a głowa mamy natychmiastowo odwróciła się w jego kierunku. 
- O! Choć pomożesz mi.  - uśmiechnęła się ciepło. Chłopak szybko podszedł do niej i pomógł jej. Czas spędzony w kuchni był spędzony w miłej atmosferze. Co jakiś czas wymieniali jakieś krótkie zdania. Harry zapomniał o wszystkich problemach i zmartwieniach. Nawet niebieskooki szatyn nie raczył się wkraść w jego myśli i nie zakłócał jego mentalnego spokoju. Wszystko było w porządku aż w pewnym momencie do uszu Loczka doszedł dzwonek charakterystyczny jak dla telefonu marki Noki. 
- Zaraz wrócę! - krzyknął rzucając się pędem przez mieszkanie. Niczym błyskawica wpadł do swojego pokoju. Jego wzrok natychmiastowo powędrował na łóżko. Dzwonek ucichł lecz wyświetlacz nadal jeszcze migotał. Wskoczył na materac, który zaskrzypiał cicho pod ciężarem nastolatka. Chwycił komórkę do ręki i popatrzał na ekran, na którym widniało powiadomienie o nowej wiadomości. Palcem nacisnął na kopertę a w mnie niż pięć sekund treść wiadomości się otworzyła. 

Od: Louis. 3:42 p.m.
W końcu oddzwoniłeś! Co się stało? Dlaczego nie dawałeś znaku życia. Masz mi to wszystko wyjaśnić! 

Brunet uśmiechnął się na te słowa. Louis się o niego martwił.  Może to egoistyczne i samolubne, ale świadomość, że Louis mógł cierpieć przez brak kontaktu z Harry'm była dla niego czymś ekscytującym i przyprawiła go o dreszcze euforii. 

Do: Louis. 3:44 p.m.
Przepraszam. Nie mogłem się z Tobą skontaktować z powodów osobistych. Wszystko w porządku. Wyjaśnię Ci to gdy będę gotów... :) Możemy się spotkać? Choćby nawet teraz? xx

Od: Louis. 3:48 p.m.
Oczywiście. Może u mnie? Co ty na to? Xx

Do: Louis. 3:49 p.m.
Ok. Tylko podaj adres.

Zaledwie po kilku minutach Hazz otrzymał dokładny adres zamieszkania Louisa. Zszedł z łóżka i przejrzał się w lustrze. Na jego T-Shirtcie było kilka tłustych plam po śmietanie. Podciągnął końce koszulki do góry i zdjął ją z siebie. Podszedł do szafy i po chwili namysłu wyciągnął z niej czarną, luźną bluzkę i dżinsową koszulę, której nie miał w zamiaru zapinać. Gdy był już gotów przeczesał swoje loki ręką i odetchnął głośno. Skończywszy wyszedł i nie tłumacząc się mamie od razu poszedł do przedpokoju. Gdy zakładał buty usłyszał głos Anne znad swojej głowy. 
- Gdzie się wybierasz? - spytała oskarżycielsko. 
- Idę do kumpla. - kitował.
- Jakiego? - ciągnęła.
- Boże, mamo! Po prostu idę do kolegi. 
- Musze wiedzieć w razie czego gdzie jesteś, Harry! Do Seth'a? 
- Nie. - zmarszczył nos ubierając płaszcz. - Idę do Louisa. Nie znasz go. Na pewno przy nim nic mi się nie stanie. Tego możesz być pewna. Mamo możesz mi już dać spokój? Śpieszę się. 
- No dobrze. - westchnęła. - Ale wróć przed dziesiątą! - dodał szybko za nim jej syn zniknął za olchowymi drzwiami.  

***

Zielonooki wziął głęboki oddech i drżącą ręką zapukał do drzwi, które miały być drzwiami do mieszkania Louisa. Harry nie musiał długo czekać. Usłyszał szarpanie się z zamkiem, a chwilę później ujrzał rozpromienionego Tomlinsona. Miał na sobie fioletowy, wełniany sweter i czarne opinające jego zgrabne nogi rurki.
- Cześć. Wejdź, proszę. - powiedział nadal się uśmiechając. 
- Hej. - powiedział ledwo słyszalnie brunet po czym przekroczył próg królestwa Louisa. Korytarzyk był mały lecz przestronny. Harry ściągnął buty i zdjął płaszcz, który szybko został mu zabrany i powieszony na wieszak przez szatyna. Uśmiechnął się do niego w ramach podziękowania ukazując swoje dołeczki. 
- Chcesz się czegoś napić, Hazz? - spytał prowadząc ich przed siebie. - Wody? Soku? Herbatę? 
- Niech będzie woda. - odparł siadając na brązowej kanapie. 
- Ok. Zaraz wrócę. - Louis zostawił go na chwilę samego dzięki czemu Harry mógł się rozejrzeć po mieszkaniu. Ściany pomieszczenia, w którym się znajdywał były ciepło żółte, co świetnie współgrało z ciemnymi panelami. Wszystko w tym pokoju wydawało się ciepłe i przyjazne. Tak jak Louis. Harry podniósł się z miejsca i podszedł do szafki, na której poustawiane były zdjęcia. Jedno oprawione było w ramkę, który przypominała skrzynię z skarbami. Znajdowały się na nim cztery dziewczynki, wszystkie w identycznych różowych sukienkach ozdobionymi w kwiatki. Drugie, w ramce o zwykłym pokroju, przedstawiało uśmiechniętego od ucha do ucha Lou, który przytulał się do kobiety w wieku Anne. Oboje byli do siebie bardzo podobni, przez co Kędzierzawy stwierdził, że kobieta ze zdjęcia to mama szatyna. Oglądanie rodzinnych zdjęć przerwało mu skrzypnięcie podłogi. 
- Proszę. - powiedział podając mu szklankę z wodą.
- Dzięki. - odparł i odwrócił się na pięcie. Nagle ujrzał coś czego wcześniej nie dojrzał. W rogu pokoju stało wielkie pianino o kolorze takim samym jak podłoga. Loczek podszedł do instrumentu i usiadł na małym taboreciku wepchniętym pod pianino. - Grasz? 
- Tak. Uczę się od jedenastego roku życia. Jak chcesz mogę dla Ciebie zagrać. - Jego kąciki ust uniosły się lekko ku górze. Z skromnym uśmiechem podszedł do instrumentu, wcześniej przysuwając pufę na miejsce obok Harry'ego. - To całkiem proste i przyjemne. Lubię czasem się zrelaksować i poprztykać troszkę. Spójrz. 
Palce Louisa zwinnie poruszały się naciskając na klawisze w takiej kolejności, że naciskane w odpowiedni sposób tworzyły piękna melodię. Melodię, która była znana Lokatemu. Wsłuchał się w muzykę i zamknął oczy. To było coś niesamowitego. W Harrym zgromadziły się emocję i uczucia, których nie był nigdy w stanie doświadczyć. Stado motylków fruwało po wnętrzu ciała Kędzierzawego, a za każdym, chociaż najdelikatniejszym dotknięciem Lou, dostawał przyjemnych dreszczy.           

I just can't sleep tonight.
Knowing that things ain't right.

Zaczął cicho śpiewać Lou. Jego głos był perfekcyjny. Delikatny i przyjemny dla ucha. Harry wsłuchiwał się w każde pojedyncze słowo a fala dreszczy oblewała jego ciało coraz częściej, a włoski na rękach i karku stanęły dęba. 

It's in the papers, it's on the tv, it's everywhere that I go.
Children are crying.
Soldiers are dying.
Some people don't have a home.

Przerwał na chwilę i przysunął tekst do piosenki bliżej obojga. Harry nie wiedział co Louis ma na myśli. Gdy szatyn szepnął "Śpiewaj." Kędzierzawy poczuł jak jego żołądek skręca się z strachu. Lou uszczypnął go w udo na co ten podskoczył lekko. Na moment popatrzyli sobie w oczy. Las i Ocean połączyły się w całość tworząc coś perfekcyjnego i pięknego. Coś co dało odwagę Lokatemu chłopcu. Z jego gardła wydostało się coś co nie było dane słuchać nikomu aż do tej pory. Hazza pierwszy raz w swoim życiu śpiewał i czerpał z tego przyjemność.

But I know there's sunshine behind that rain.
I know there's good times behind that pain, hey.
Can you tell me how I can make a change?

Ustał na moment zawstydzony i rzucił szybkie spojrzenie w stronę grającego Louisa dając mu znać by się przyłączył. 

I close my eyes and I can see a better day
I close my eyes and pray
I close my eyes and I can see a better day
I close my eyes and pray

Ich głosy współgrały ze sobą tak jakby byli stworzenie tylko po to by razem śpiewać. Trema bruneta znikła jak za machnięciem różdżki. Znów zaczął śpiewać nie czekając na Louis'ego. 

I lost my appetite, knowing kids starve tonight.
Am I a sinner, cause half my dinner still lay on my plate?
Ooo... I got a vision, to make a difference.
And it's starting today.
Cause I know there's sunshine behind that rain.
I know there's good times behind that pain, 
heaven tell me how I can make a change? 

Znowu wymienili znaczące spojrzenie. Lou nie czekając dołączył się do Kędzierzawego. 

I close my eyes and I can see a better day.
I close my eyes and pray.
I close my eyes and I can see a better day.
I close my eyes and...
I pray for the broken-hearted.
I pray for the life not started.
I pray for all the lungs, not breathing.
I pray for all the souls that need a pray. 
Can you give me one today?


Ostatnie naparcie chudym palcem Louisa na klawisz sprawiło wydobycie się ostatniej głębokiej nuty, która zakończyła piosenkę, odbijając się kilkakrotnie w głowie zielonookiego i przypomniała mu to co właśnie się stało.
- Harry? - szepnął cicho szatyn. W tonie jego głosu było coś czego nie potrafił rozszyfrować osiemnastolatek. 
- Słucham? 
- Czy moglibyśmy zostać przyjaciółmi? - spytał niewinnie, a na jego policzkach wylały się różowe rumieńce, które dodawały mu jeszcze więcej uroku. Harry nie czekał długo z odpowiedzią. 
- Oczywiście. - uśmiechnął się szeroko tak, że jego dołeczki pokazały się w pełnej okazałości. 

Kim był Louis Tomlinson? Wraz z Harrym nie znali się długo, ale jego serce podpowiadało mu, że to właśnie ten chłopak jest kimś komu może wyjawić swoje tajemnice. Przeczuwał, że Louis jest osobą, która nigdy go nie skrzywdzi i sprawi, że świat będzie piękniejszy. Jak później się okazało dobrze przeczuwał...
Trzy rzeczy były pewne. 
Pierwsza: Louis i Harry są przyjaciółmi.
Druga: Louis był kimś więcej dla Hazzy, niż tylko przyjacielem.
Trzecia: Harry się zakochał. 




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)