25 grudnia 2013

*



Drogi

Uśmiechasz się do mnie szyderczo, a w twoich policzkach ukazują się tak wspaniałe dołeczki. Twe zęby błyszczą w odcieniu mlecznej bieli a oczy mienią się wszystkimi barwami zieleni. Mam dopiero czternaście lat, ale od razy stwierdzam że to najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek widziałem. Poprawiasz swój kaftan i puszczasz mi oczko. Wbijam swoje chude palce w piasek, na którym siedzę wraz z Lottie. Próbuję się uspokoić ale nie dajesz mi spokoju. Twój wzrok niczym pocisk wystrzelony z pistoletu penetruje mnie całego. Lottie łapie mnie za kołnierzyk mojej karmelowej koszuli i ciągnie w dół by pokazać mi samodzielnie wyrzeźbioną babkę z piasku. Uśmiecham się do niej i chwale jej dzieło, choć tak naprawdę nie jest to najlepsza robota. Podnoszę głowę lecz moje oczy nie są wstanie Cię odnaleźć. Od razu robię się smutny. To pierwszy raz kiedy widzę tak intrygującą  osobę.

Lou.

Od momentu, w którym po raz pierwszy Cię widziałem, piaskownica na placu staje się miejscem, w którym spędzam najwięcej czasu. Mamie nie uchodzi to w nieuwadze i od razu zadaje mi miliony bezsensownych pytań.
- Louis’ Williamie Tomlinosnie, natychmiast się zatrzymaj! – woła z kuchni gdy słyszy otwierające się drzwi frontowe. Niczym słup staję wryty i nie ruszam się póki nie wyczuwam za swoimi plecami obecności matki. Odwracam się powoli. Jest zła, ale w jej oczach widzę że się martwi. – Powiesz mi gdzie się wybierasz? – pyta nieco srogim tonem.
- Idę na plac. – mówię szybko. Mama patrzy na mnie pytająco i nic nie mówi. Po chwili przewraca oczami i mówi:
- Weź z sobą Lottie.
Przytakuję głowa i szybciutko idę po swoja młodszą siostrę. Mam nadzieję, ze chociaż dzisiaj zobaczę Cię na placu. Moje oczekiwania zostają spełnione a ja jestem w siódmym niebie, gdy widzę Cię huśtającego się na zardzewiałej huśtawce. Ciągnąc dziewczynkę za sobą, podbiegam do Ciebie.
 - Cześć. – mówię z nierównym oddechem i szerokim uśmiechem na ustach.
- Serwus. – kiwasz głową. – Widziałem Cię tu ostatnio. – zauważasz.
Jesteś taki interesujący i wygadany, że nawet nie wiem kiedy słońce za nami powoli zachodzi za widnokrąg. Wiem, że muszę wracać co mnie niezwykle zasmuca.
- Zobaczymy się jeszcze? – pytam.
- Oczywiście. – uśmiechasz się i znów dane mi jest podziwiać twoje dołeczki.      

Przepraszam.

Pukam do twoich drzwi a ty otwierasz mi niezwykle podekscytowany. Rozumiem Cię. Przecież tylko raz kończy się swoje osiemnaste urodziny. Jak na starszego przyjaciela przystało, klepię Cię po twoim umięśnionym ramieniu, ale zaraz potem całuję Cię lekko w policzek. Na ten gest rumienisz się i nie zwlekając dłużej zapraszasz mnie do środka. Wieczór mija nam wspaniale dopóki nie dołącza do nas Twoja mama i ze łzami w oczach oznajmia Ci, że Twój ojciec poległ walcząc o ojczyznę, po czym wybucha głośnym płaczem. Widzę że cierpisz, boli mnie, że nie mogę Ci pomóc.
    
Nie

- Rasistowska kurwa. – plujesz na wykończonego Niemca. Jestem w szoku. Nie wiedziałem, że jesteś w stanie zabić człowieka. Wyciągasz za skórzanego pasa pistolet i trzy razy oddajesz strzał. Zamykam oczy. Gdy huk ustaje otwieram je z powrotem. Odwracasz się w moją stronę. Twoje oczy są czarne, a ja zaczynam się ciebie bać. Gdy to wyczuwasz podchodzisz do mnie i mocno mnie przytulasz. Wtulam się w głębienie pomiędzy twoją szyją a barkami i cały strach mija. Nagle czuję na swoim policzku łzę i nie jest to moja łza. Odciągam nas od siebie i patrzę prosto w Twe zielone oczy.
- Harry, czemu płaczesz? – pytam.
- Ja po prostu – przerywasz biorąc głęboki wdech. – Chcę Ci powiedzieć, Lou, że to ostatni raz kiedy się widzimy. – mówisz, a moje serce pęka na miliony kawałeczków.
- J-jak to? – jąkam się.
- Wraz z Andy’im, Stevenem i Zaynem stwierdziliśmy, że nie możemy działać już incognito. Postanowiliśmy iść do gwardii. Lou.  Idę do wojska i jest spore prawdopodobieństwo, że już więcej się nie zobaczymy.
Dech w mojej piersi staje się ciężki i niczym sztylet rozrywa moje płuca.
- Nie zrobisz tego. – mówię. – Nie możesz! Czy nic dla Ciebie nie znaczę?! Nie możesz! Harry! Zrozumiałeś?! – krzyczę, lecz gdy nie odpowiadasz i patrzysz na mnie swymi sarnimi oczami, robię się cały czerwony i nie wiedzieć czemu moje ciało przybliża się ku Twojemu, a moje usta napieraj na Twoje, piękne i malinowe. Niczym oparzony odsuwam się od Ciebie i próbuję odczytać z twoich oczu co czujesz. – Nie możesz. – szepczę po czym odwracam się na pięcie i ruszam w ciemny i niebezpieczny las, w stronę domu.

poddam

Po kilku tygodniach mam wrażenie, że wybiłem Ci z głowy ten głupi pomysł. Nasze relacje stają się bliższe i nie traktuję już Cię jak brata. Ot nie! Tego wieczoru zabierasz mnie na polane, a tam upadamy w swoich objęciach i toniemy w swoich spojrzeniach. Po chwilach kojącej ciszy zbliżasz swoją twarz do mojej.
- Kocham Cię. – szepczesz w moje usta, a potem muskasz je i przymykasz oczy. Czuję się w niebie, i mam nadzieję że ten moment będzie trwał przez całe wieki, lecz nadzieja pryska gdy słyszę głośne gwizdy wiatrówek w głębinie lasu. Łapiesz mnie za rękę i uciekamy w stronę domu. I w tedy gdy czuję, że się o mnie troczysz, uświadamiam sobie, ze też Cię kocham. Jak nikogo innego. Nie mówię tego na głos. Wiem, że nie trzeba. Ty to wiesz.

się.

Do dzisiaj nie rozumiem jak mogłeś mi to zrobić. Nie rozumiem Harry. Umówiliśmy się, że do Ciebie przyjdę. Mieliśmy wszystko zaplanowane. Nie rozumiem jak mogłeś.
Pukam do drzwi i ku mojemu zdziwieniu otwiera Twoja mama.
- Dzień Dobry, Anne. Ja do Harry’ego. – uśmiecham się lekko, lecz szczerze. Jestem taki podekscytowany.
- Cześć Lou. – mówi i widzę jak w jej oczach zbierają się łzy. – Nie ma go. Uprzedził mnie, że przyjdziesz i kazał Ci to przekazać. – uśmiecha się smutno i wręcza mi zmiętą karteczkę. Anne wybucha płaczem i zamyka mi drzwi przed nosem. Jestem zdezorientowany. Nie wiem co robić. Rozwijam kawałek papieru i od razu rozpoznaję Twoje pismo. Jak mogłeś.

Kocham

Miesiąc po Twoim wyjeździe dostaję pierwszy list. Jestem niezwykle szczęśliwy. Brak Ciebie utwierdza mnie w naszej miłości. Listy przychodzą regularnie; co dwa tygodnie w czwartek.  Czwartek od jakiegoś czasu staje się moim ulubionym dniem tygodnia. Jest wrzesień a ja czekam, aż listonosz dostarczy mi przesyłkę. Gdy tak się dzieję dziwie się bo koperta nie jest taka jak zwykle. Szybko rozdzieram papier i czytam dokument. Gdy dochodzę do końca moje dłonie drżą a przekaz pada na ziemie, a ja zaraz za nim.

Cię,

Leżę po uszy zakryty brązowym kocem. Płaczę. Tak właściwie to płaczę nie wydzielając łez, ponieważ już wszystkie zużyłem. W dniu, w którym podnoszę się z łóżka, obolały idę na plac z piaskownicą gdzie po raz pierwszy Cię ujrzałem. Wiem, że jest tam niebezpiecznie a wszystkiego pilnują niemieckie łajzy, lecz to mnie nie powstrzymuje. Klękam na piachu i wyciągam z płachty liścik, który zniszczył moje życie.
- Skłamałeś. – szepce do kartki, mając nadzieję, że Harry mnie usłyszy. – Skłamałeś! – krzyczę, a zaraz potem słyszę ujadające owczarki, które meldują niemieckim oficerom o zakłóceniach na placu. – Miałeś się nie poddać! Miałeś wrócić! – wrzeszczę. Z ciemnej mgły wyjawiają się oficerowie w żołnierskich mundurach i hitlerowskim znaczkiem na ramieniu. Przez bark przewieszone mają bronie. Słyszę, że coś krzyczą lecz nic nie rozumiem. – Jak mogłeś mnie zostawić, Harry!
Czuję, jak pocisk przeszywa moją skroń. Padam na piach, a moje oczy zalewa krew. Widzę w swej dłoni karteczkę. Puszczam ją i patrzę na Twoje pismo. Piękne, jedyne w swoim rodzaju.
- Kocham Cię Harry. – szepcę ochryple po czym moje powieki opadają, a ja widzę głuchą ciemność.
 

Harry.

_________________
Taki mój świąteczny prezencik niespodzianka dla Was kochani! :) Jeśli Wam się podoba to skomentujcie i wyraźcie swoją opinię, proszę. 

20 grudnia 2013

Rozdział XIII



Luty według Harry'ego był najgorszym miesiącem w całym roku. Oprócz jego osiemnastych urodzin nic nie zapowiadało się dobrze. Harry płakał słonymi łzami, gdy te moczyły zieloną poduszkę pod jego lokatą głową. Tak bardzo nie chciał tej rozprawy. Tak bardzo się bał. Okrągły zegar tykał, a dźwięki te roznosiły się po całym pokoju i głucho odbijały się od ścian. Było coraz bliżej,i bliżej. Loczek sfrustrowany przeczesał swoje powykręcane włosy i wziął drżący haust powietrza. 
- Dam radę. - wyszeptał cicho. - Musze dać radę. 
Zegar nadal denerwująco tykał a Styles miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje. Przewrócił się na brzuch i schował twarz w poduszkę. Dźwięk nadal nie znikał. Brunet warknął głośno i gwałtownie zerwał się z łóżka. Chwile potem czarny, okrągły, naścienny zegar roztrzaskał się o biurko na kawałeczki. Cisza. Zielonooki odetchnął i powrócił na swoje wcześniejsze miejsce. Jego spokój nie trwał długo, ponieważ już po kilku minutach do jego pokoju wtargnęła zmartwiona Anne.
- Harry, synku, coś się stało? Słyszałam huk. - powiedziała szybko. 
- Zegar spadł  z gwoździa, na którym wisiał i się trochę popsuł. - skłamał, niewyraźnie wypowiadając słowa przez poduszkę przyciśniętą do twarzy. Anne nie odpowiedziała. Zamiast tego podeszła do syna i usiadła na skraju łóżka.
- Nie stresuj się, Harry. Rozprawa potrwa najwyżej cztery godziny. Wiem, że będzie ci trudno na niego patrzeć, ale musisz przez to przejść. Gdy już wszystko się wyjaśni, ten drań będzie gnić w pierdlu, a my zaczniemy nowe życie. Jeszcze Ci tego nie mówiłam, bo to tylko plany, ale chciałabym byśmy przenieśli się do Bradford. - przerwała spoglądając na Harry'ego. - Mieszka tam moja dawna przyjaciółka i myślę, ze tam o wiele łatwiej byłoby wystartować.
- Mamo. - przerwał jej. - Chcę zostać tu, w Londynie.
- Przecież tak nienawidziłeś tego miasta. - zdziwiła się marszcząc brwi. 
- Tak - wziął płytki wdech. Podniósł się usiadł tuż obok niej. - Ale to się zmieniło. Chcę tu zostać. 
- Ah. - zadumała się. 
- Mamo, oczywiście, ty będziesz mogła się gdzieś przenieść, mam już osiemnaście lat-
- Dopiero dziś kończysz osiemnaście lat, Harry. - skarciła go wzrokiem. Chłopak westchnął. 
- Mamo. Nie będziesz mnie prowadziła za ręka do końca życia. Teraz to ty musisz zająć się sobą. 
- Porozmawiamy jeszcze o tym, Harry. Nie musimy się śpieszyć. - pogłaskała go po plecach i wstała. Poprawiła swoją kremową spódnice i poprawiła włosy. - Chodź ze mną do salonu mam Ci coś do pokazania. - uśmiechnęła się szeroko. Gdy Styles rozszyfrował ten uśmiech od razu wiedział, że coś jest na rzeczy. Wraz z matką wyszedł z swojego pokoju i w milczeniu powędrowali do salonu.
- Usiądź. - wskazała na jedno z drewnianych krzeseł. Chłopak zrobił tak jak mu nakazano i spokojnie czekał na dalsze poczynania swojej mamy. - Zamknij oczy. - dodała po chwili. Jego powieki przymknęły się posłusznie. - A teraz wyciągnij rękę. - nakazała. Harry wykonał ostatnie polecenie a zaraz potem poczuł na swojej gładkiej dłoni ciężar małego przedmiotu. - Możesz otworzyć. - powiedziała podekscytowana. 
Harry zbadał wzrokiem przedmiot na swojej dłoni i w mniej więcej dwie sekundy doszedł do wniosku, że to kluczyki. Jego usta uformowały się w literę "o" a jego oczy zrobiły jeszcze bardziej większe niż zwykle.
- Wiesz, że się na tym nie znam ale pan, który mi go sprzedał powiedział, że lepiej trafić nie mogłam. Jest koloru szarego, ale na papierach wpisane masz "gołębio-błękitny". - westchnęła z zażenowaniem. 
Harry nie był w stanie wydusić ani jednego słowa. Potarmosił w palcach żółty breloczek o kształcie piłki tenisowej i przełknął głośno ślinę. 
- Ja - przerwał. - Dziękuję ci mamo. Kocham Cię. - mocno ją do siebie przytulił.
- Ja ciebie też, Harry. Mam nadzieję, że ci się spodoba. 
- Na pewno. - pokiwał stanowczo głową i odsunął się od kobiety. 
- Dobrze. Dostałeś już ode mnie prezent więc teraz możesz iść na tą kolacje z Louis'm. - przewróciła oczyma. 
- Mamo... - zarumienił się. 
- Mój mały synek wybiera się na randki. No proszę, proszę. - westchnęła i poprawiła jego szary T-Shirt. 
- To nie randka tylko spotkanie z przyjacielem. - poprawił ją zażenowany. Wstał ze swojego miejsca i schował kluczyki do kieszeni swoich czarnych rurek. 
- Jak wolisz. - spasowała po czym oboje udali się do przedsionka. 
Harry zwinnie sięgnął po swoje czarne buty i szybko nasunął je na stopy. Zdjął z wieszaka płaszcz i już po pięciu minutach był gotowy do wyjścia. Anne - oczywiście jak przystało na matkę - przeczesał palcami grzywkę syna i ucałowała go w policzek. 
- Powodzenia. - Harry uśmiechnął się tylko i wyszedł na zewnątrz nawet się nie żegnając



Harry naprawdę chciał obejrzeć jakiś przeraźliwie straszny horror. Choć Louis namawiał go na jakąś słodką komedię romantyczną, Lokaty uparcie stał przy swoim. Gdy Tomlinson wreszcie się poddał, obaj podeszli do kasy. Tam jeszcze przez dwie minuty kłócili się o to kto zapłaci. Mocny argument Lou ("Masz urodziny, to ja zaprosiłem ciebie, nie ty mnie, więc to ja płacę.") przebił ten słabszy Harry'ego ("Lubię płacić za innych, pozwól mi, że to ja zapłacę."). Mały spór zakończony został poprzez nadąsaną, aczkolwiek niezwykle uroczą, minę Harry'ego oraz trochę lżejszym portfelem Louis'ego. Wpół do siódmej, z popcornem i colą w ręku, obaj weszli na salę numer sześć. Jak się okazało film emitowany był już sporo po premierze, a sala świeciła pustkami. Nawet nie patrząc na rząd i numer miejsca na biletach, usiedli na samym szczycie po środku. W czasie gdy kilka nudnych reklam wyświetlanych było na wielkim ekranie, Lou zdążył już trzy razy rzucić w Harry'ego garścią popcornu. Styles po ostatnim razie zbuntował się i wysypał cały kubeł na głowę towarzysza. Gdy zorientował się co zrobił, zaczął się zastanawiać czy Louis się nie obrazi. Jednak gdy pomieszczenie wypełnił głośny chichot szatyna, Harry od razu się rozluźnił i szeroko uśmiechnął. 
- Głupek. - skomentował Tomlinson i opadł na swoje krzesło. W tym samym momencie salę pochłonęły ciemności. 
Harry wziął drżący oddech i swoimi długimi palcami wyciągnął z powykręcanych włosów popcorn, po czym włożył go do buzi. Louis jeszcze głośniej się roześmiał.
Pierwsze minuty filmu nie były ciekawe. Tak naprawdę to Harry nie wiedział dlaczego tak naprawdę trzydziestoletnia Melanie Brant siedzi w więzieniu. Gdy akcja zaczęła się rozkręcać, a do  głowy blondynki powracały wspomnienia z okresu dojrzewania, Tomlinson zastygł w bezruchu. Do pokoju młodszej wówczas Brant wszedł postawny mężczyzna, który okazał się być jej ojcem. Po chwili Melanie leżała naga i skulona na swoim łóżku a ojciec, bił ją skórzanym pasem. Harry nawet nie zauważył kiedy po jego policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Otarł ją szybko i wrócił do oglądania filmu.
- Kochanie, jeśli chcesz możemy wyjść. - szepnął mu do  ucha Louis. Ciepły oddech na skórze,  przyprawił go o dreszcze. 
- Nie. Jest w porządku. - potrząsnął szybko głową. 
Przez resztę filmu Harry cały się trząsł. Louis nie mógł wytrzymać. Złapał go za jego dużą, aczkolwiek tak kruchą i delikatną dłoń i obaj wyszli z sali przed końcem seansu. 
Tomlinson próbował przeprosić Harry'ego lecz ten uparcie twierdził, że to nie jego wina. Bo taka była prawda. To nie była jego wina. Gdy wyszli z kina Harry niespodziewanie przyparł do siebie starszego chłopaka i złączył ich usta w długim pocałunku. Gdy brak tlenu w płucach wywołał u nich palące uczucie oderwali się od siebie z głośnym mlaskiem. Louis miał zaróżowione policzki, a w jego oczach błyszczały iskierki. Harry uważał, że wygląda on absolutnie perfekcyjnie. 
- Mam prośbę. - wyjąkał młodszy chłopak. 
- Cokolwiek zechcesz. - Uśmiechnął się szeroko szatyn.
- Zagrałbyś dla mnie na fortepianie? Dawno nie słyszałem jak grasz, proszę. 
Tomlinson tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym skierował ich w stronę własnego mieszkania. 
Zaledwie dwadzieścia minut później Louis siedział na wygodnym taboreciku, z Harrym przy boku. Jego palce przeszukiwały spośród stosów nutowych zapisków, tej jedynej na której znajdowała się melodia, która sam napisał. nie była to zwykła melodia. Uczucia jakie w nią włożył czyniły ją wyjątkową. Była to melodia Harry'ego. Gdy w końcu odnalazł kawałek papieru z dokładnym zapisem, ułożył go na wysokości swojego wzroku, po czym wziął głęboki oddech. Nie czekając dłużej naparł palcem na odpowiedni klawisz. Nawet nie zauważył kiedy go to pochłonęło. To była jego pasja.
Harry obserwował go z boku. Był pewien, że chłopak jest teraz w innym świecie i gdyby mógł chętnie zabrałby Lokatego wraz z sobą. Gdy Louis skończył kwitując cały utwór ostatnim wysokim dźwiękiem odwrócił się do Stylesa i uśmiechnął się. Ten uśmiech przelał czarę uczuć w Harrym.
Tej nocy Louis i Harry po raz pierwszy się kochali. Spoceni, rozgrzani oraz szczęśliwi leżeli wtuleni w swoje gorące ciała. Styles czuł się jakby był w niebie. Nikt nie miał go wyrwać z tej oazy spokoju. W pewnym momencie telefon Louis'ego zaczął dzwonić, a piosenka wywiercała w jego głowie dziurę. Niebieskooki podniósł się niechętnie z ciała młodszego. Uśmiechnął się do niego i zaczął odszukiwać swoich spodni. Gdy w końcu je znalazł wyciągnął komórkę i  w ostatniej chwili odebrał. 
- Tak mamo? - powiedział, po czym wyszedł z pokoju zostawiając Loczka samego. 
Po około pięciu minutach Louis wrócił, a jego twarz wyprana była z resztek emocji. Usiadł na krawędzi łóżka i bez słowa patrzył się w ścianę. Zaniepokojony Harry usiał tuż obok i otulił go ramieniem. 
- Wszystko dobrze, Lou? 
Cisza.
- Lou? 
Louis odwrócił głowę i spojrzał mu prosto w oczy. 
- Mój dziadek miał wypadek samochodowy. - odpowiedział.
- Wszystko z nim dobrze? Chcesz go odwiedzić? - spytał zmartwiony.
- Harry, on nie żyje.

____________________________
Nie będę przepraszać, bo to nie ma sensu. Po prostu jestem beznadziejna, i nie potrafię się trzymać terminów. :(( Mam nadzieję, ze rozdział wam się podoba, nie jest w końcu najgorszy. Ta sytuacja z pianinem tak trochę zainspirowana "Zmierzchem", uwielbiam ten film, nie wiem, musiałam to opisać. Dziękuję Klaudii (@alohalarreh ) za betowanie tego rozdziału, kocham cię. Następny rozdział dodam NA BANK przed końcem tego roku. Obiecuję! Przed fragmentami tekstu macie piosenki jakby ktoś nie zauważył. :) Lepiej się czyta bynajmniej. To tyle co mam do przekazania na ten post chyba. Chciałam jeszcze podziękować za te ponad 10000 wyświetleń na moim blogu! Kochani. ♥ Wzruszyłam się! Wasza Ada. ( @ne0cyrus )







 Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)