29 czerwca 2013

Rozdział I

Cicha, z sekundy na sekundę wzrastająca melodia zaczęła drażnić uszy Harry'ego. Chłopak jęknął i przewrócił się na drugi bok. Piosenka, którą miał ustawioną jako budzik, zrobiła się nie do zniesienia. Omackiem zaczął szukać na stoliku nocnym swojego telefonu, nadal nie otwierając oczu, ponieważ bał się nieprzyjemnego porażenia przez promienie słońca. Po kilku nieudolnych próbach wyłączenia budzika, Harry leniwie przetarł swoje oczy. Para szmaragdowych tęczówek zlustrowała pokój nastolatka. W pomieszczeniu było ciemno, tylko przebłyski dziennego światła, które przedzierały się przez zasłony, oświetlały je. Gdy w końcu wyłączył budzik, przeciągnął się i wstał z swojego łóżka. Przez krótką chwilę stracił równowagę, ale gdy w jego głowie przestało wirować, stanął prosto i ziewnął rozprostowując przy tym swoje ręce. Podszedł do okna i rozsunął zasłony. Za oknem było szaro, a silny wiatr tarmosił korony nielicznych i łysych już drzew w wszystkie strony. Koło śmietnika siedział pies, który dorwał się do resztek jedzenia. Siatka, która niegdyś służyła, któremuś z mieszkańców jako bezpieczny transport jedzenia, teraz unosiła się w powietrzu, co jakiś czas uderzając o asfalt. Mało kto znał to oblicze Londynu. Wszyscy myśleli, że jest to miejsce pełne niezwykłych zabytków i świetnych atrakcji. Harry uważał, że jest to miasto niewolników, takich jak on. Brudne, fałszywe miasto. Gdy odszedł od okna, wyciągnął z komody parę czystych bokserek i pachnące białe skarpetki. Z szafy zapożyczył fioletową bluzę bez zamka oraz czarne rurki. Ubrany w granatowy T-Shirt i szare bokserki, które służyły mu jako pidżama ruszył w stronę łazienki. Gdy stanął przed lustrem dostrzegł na swoim przedramieniu nowo nabyty siniak, z wczorajszej nocy. Nie był wielki, ale za to miał bardzo wyraźny, szaro-fioletowy kolor. Gdy zdjął koszulkę odsłonił pokaźną kolekcję innych sińców i blizn, które przyozdabiały jego tors. Pomasował swoją skroń i przełknął ślinę, przez co jego jego Jabłko Adama poruszyło się ku górze. Nie mógł na siebie dużej patrzeć i szybko się ubrał. Przeczesał swoją burzę loków grzebykiem, chociaż to i tak nic nie dało. To włosy rządziły Harry'm, a nie Harry włosami. Choćby spędził godzinę przed lustrem udoskonalając swoją fryzurę, to i tak jego włosy były mu nieposłuszne. Użył perfum i po raz ostatni przejrzał się w lustrze. Gdy stwierdził, że wygląda wystarczająco dobrze, opuścił łazienkę.

***     

Lekcje dłużyły się nieznośnie. Harry nie słuchał co działo się na zajęciach. Nikt nie wyrywał go do odpowiedzi, nikt go nie zaczepiał, czuł się świetnie. Był w swoim świecie, w którym planował pożegnanie z swoją matką. 
Chłopak miał leżeć w wannie, w której zamiast wody była krew, jego krew. Po tafli czerwonej cieczy pływać miało puste już opakowanie z środkami nasennymi a na podłodze leżeć miały kawałki szkła, które wcześniej były butelką wódki. Anne miała wbiec do łazienki, raniąc sobie przy tym swoje gołe stopy, i uklęknąć przy konającym synu. Miał ją przeprosić za to, że się poddał i powiedzieć, że będzie na nią czekał na górze. Chwilę później w pomieszczeniu miałby zjawić się ojciec a ostatnie słowa Harry'ego brzmiałyby:
- To przez ciebie, nienawidzę cię. 
Po całej dramaturgi Harry miał odpłynąć w krainę wiecznego spokoju.
- Panie Styles. - wyrwał go z zamyślenia ochrypły głos, pana Tomlinson'a. - Może Pan powtórzyć moje ostatnie słowa?
Serce Harry'ego zaczęło bić szybciej, a ręce pocić. nie wiedział co powiedzieć.
- Em... Ja... Ja nie słuchałem. - wyjąkał.    
- Tak właśnie przypuszczałem. Za karę zostaniesz ze mną po lekcjach.
Harry przeklął w myślach i w ramach odpowiedzi tylko kiwnął głową. Nienawidził matematyki. nienawidził starego Tomlinson'a. Nienawidził wszystkich. 
Jebany staruch mnie w szkole będzie przytrzymywał. Niech zginie w piekle. - pomyślał. Harry nie był złym człowiekiem. Był dobry i mądry, ale jego ojciec ciągle mu powtarzał, że jest beznadziejny i bezużyteczny aż w końcu sam w to uwierzył. Odetchnął głęboko i zaczął wsłuchiwać się w słowa nauczyciela. Gdy dzwonek rozbrzmiał po całej szkole szybko się podniósł i wybiegł z klasy. Biegł przez korytarz, aż trafił do męskiej łazienki. Oparł się o umywalkę i zaczął cicho szlochać. Gdy widział szczęśliwe twarze swoich rówieśników jego serce pękało. Dlaczego nie mógł być tacy jak oni? Czemu nie mógł cieszyć się każdym następnym dniem? Chciał się upija, palić, ćpać, uprawiać dziki seks za napotkanymi laskami. Chciał być normalny, ale nie mógł. Czasami zdawało mu się, ze pochodzi z średniowiecza. Otarł szybko wierzchem dłoni cieknące łzy z obawą, że banda Payne'a mogła by go tu przyłapać. Miał zakaz wchodzenia do męskiej łazienki. Szybko wyszedł z nadzieją, że nikt go nie zauważy. Idąc przy samej ścianie, szedł naprzód z opuszczoną głową. Nikt nie zauważył. Chłopak ruszył pod salę, w której miała odbyć się kolejna lekcja. Przysiadł przy drzwiach i wyciągnął z torby odtwarzacz MP3. Utwór Adele przepłynął przez słuchawki i trafił do ucha Harry'ego. Oparł swoją głowę o chłodną ścianę i wyjrzał za okno. Pogoda znacznie się poprawiła. Słońce świeciło, ale zachmurzenie nadal nie zniknęło. Dzwonek zadzwonił, a uczniowie zaczęli ustawiać się pod swoimi salami. Gdy lekcja angielskiego się zaczęła Harry starał się wsłuchać w każde słowo by znowu nie podpaść. Pani Birth tłumaczyła coś nieudolnie. Była młodą, szczupłą, niskiego wzrostu szatynką. Miała brązowe oczy a no nos nasunięte okulary. Wydawała się być bardzo miłą kobietą. Mama Harry'ego powiedział mu, że jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Rozmyślania Harry'ego przerwał dzwonek. Zdziwił się, że tak szybko lekcja minęła. Wszyscy zaczęli zbierać się do domu tylko on miał zostać na nieszczęsnej dodatkowej godzinie z Tomlinsonem. Był cholernie zły. Czekając na nauczyciela od matematyki napotkał Payne'a wraz z swoja dziewczyną, Seleną Gomez. Ta para była tematem numer jeden w ich szkole. Selena miała meksykańską urodę i była najlepszą uczennicą, a Liam był wysportowanym buntownikiem z przebitą wargą i tatuażami na całe ręce. Był tylko o rok starszy od Loczka, a wydawało się jakby miał z trzydzieści lat. W ogóle do siebie nie pasowali. Tak przynajmniej uważał Harry. Zaraz za parą zakochanych maszerował pan Keith, który robił o wiele mniejsze wrażenie.       
- Mam dla ciebie kilka zadań do rozwiązania. Masz na nie piętnaście minut. - powiedział zachrypniętym głosem otwierając drzwi do klasy. Brunet usiadł przy ławce i zabrał się do robienia testów. W głowie miał totalny mętlik. Nic nie wiedział. Piętnaście minut minęły strasznie szybko, a on zdążył tylko porobić jakieś brudne i niesprawdzone przykłady. Matematyk popatrzył na niego krzywo po czym powiedział:
- Dwa na trzydzieści dobrze. Harry... Mam dla ciebie propozycję. Już dawno zauważyłem, że masz problemy z matematyką. Mój wnuczek studiuję medycynę i jest bardzo inteligentny. Może byście się spotkali i on by cię pouczył. Oczywiście jeśli chcesz. Ale to by było dla ciebie najlepsze. Masz zagrożenie. 
- Ja nie wiem...
- Zadzwonię do niego i umówię cię z nim na korepetycję. Dobrze?
- Nie wiem czy to...
- Uwierz mi, musisz przynajmniej wyciągnąć o jeden stopień więcej. Chyba, że chcesz nie zdać. To zmienia wszystko. - dodał Tomlinson. 
- Niech będzie. - powiedział zrezygnowany nastolatek. Myśl na to, że wnuk pana Keith'a miałby dawać mu korepetycję z matematyki przyprawiała go o wymioty. Harry wyobrażał sobie, że ów chłopak był gruby, brzydki i upierdliwy tak jak i jego walnięty dziadek.  
- Możesz już iść.
Zielonooki wziął książki w rękę, a torbę przewiesił przez ramię. Nie chciał więcej czasu zmarnować przy tym staruchu. Wyszedł z klasy i nie patrząc, szedł przed siebie. Nagle poczuł, że wpada na kogoś. Podręczniki spadły z hukiem na posadzkę. Loczek klęknął i zaczął je zbierać. 
- Bardzo przepraszam. - usłyszał. Uniósł lekko głowę i napotkał wzrokiem przystojnego szatyna. Brunet poczuł przyjemne ciepło w dolnej partii swojego ciała. 
- Nie to ja przepraszam. Powinienem patrzeć jak chodzę. - przeprosił podciągając rękawy swojej bluzy. Miał  niebieskie oczy. Piękne niebieskie oczy, które wydawały się jedynym niebem dla Harry'ego.
- Jestem Louis. - powiedział nieco piskliwym głosem nowo poznany. Podał mu rękę i podciągnął ku górze. Jego wzrok utkwił w jednym miejscu, a dokładniej na przedramieniu Loczka. Widniało tam kilka widoczny blizn. Szybko naciągnął rękawy wbijając wzrok w podłogę. 
- A ja Harry. 
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnął się Louis. Był to najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział Kędzierzawy. 
- Mi również. - powiedział zawstydzony. 
- Mmm, słuchaj, nie mam czasu na pogaduchy, muszę odebrać dziadka a i tak już się spóźniłem. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. - znów się uśmiechnął i odszedł. 
Zostawił Harry'ego z przyspieszonym biciem serca i wypiekami na twarzy...    




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)

26 czerwca 2013

Prolog

               Londyn, 15 listopad 2012, godzina 22:48.

Idziesz po cienkiej linie, którą ludzie zwą życiem. Jeden niewłaściwy ruch, a sprawisz, że lina pęknie a Ty opadniesz na samo dno, bez tchu ratunku. Ciężar twoich problemów przygniata Cię. Nie możesz nic zrobić. Umierasz. Twoja dusza umiera. Jesteś wrakiem człowieka, który chodzi po Ziemi i nie przynosi nic dobrego. Co masz zrobić? Przecież jesteś beznadziejnym popychadłem. Bóg bawi się Tobą jakby grał w Simsy... Zrób to co ja. Co takiego zrobiłem? Poddałem się.


Jestem Harry, Harry Styles. Zabłąkany brytyjski nastolatek, któremu rodzice niszczą życie nawet o tym nie wiedząc. Przynajmniej mama. Ojciec dobrze wie, że mnie krzywdzi. Całym sercem go nienawidzę. Czemu niszczy swoje dziecko, które podobno tak mocno kocha? 


Po śmierci obiecują Nam raj, niebo. A gdy okaże się, że czeka na Nas próżnia? Po co mam czekać do starości i męczyć się na tej Ziemi niszcząc tym samym życie bliskich. Mogę to skończyć. Wystarczy połknąć kilka tabletek i popić jakimś trunkiem. Wtedy po prostu zasypiasz. To nie jest zwykły sen. Ta jawa trwa wiecznie i nie możesz cofnąć swojej decyzji. To... To coś pięknego. Na razie nie jestem jeszcze na to gotów, ale w końcu to zrobię. Może wtedy po raz pierwszy uszczęśliwię ludzi.


Te pytania mnie przytłaczają... Z dnia na dzień jest ich coraz więcej. 
                                                                                                        
H.


Loczek zamknął z cichym hukiem pamiętnik. Jeszcze raz popatrzył na skórzaną okładkę i przejechał kciukiem po wgłębieniach. Poczuł na swoim bladym policzku ciepłą łzę, która chwile później spłynęła na pamiętnik. Roztarł ją i odetchnął głęboko. Oparł swoją głowę o ścianę i wyjrzał przez okno. Londyński klimat wspaniale komponował z jego charakterem. W jego pokoju była zapalona lampka nocna. Zszedł z parapetu i udał się aby ją zgasić. Położył się na łóżku i owinął szczelnie kocem próbując utrzymać przy sobie jak najwięcej ciepła. Gdy schował twarz w poduszkę usłyszał ciche trzaśnięcie drzwiami. Głośno przełknął ślinę. Dobrze wiedział kto zmierzał w jego kierunku, jednak w głębi duszy tkwiła w nim  nadzieja, że to mama i pragnie ucałować swojego synka na dobranoc. Gdy poczuł szarpnięcie za bark, szansa na normalną noc prysła. Próbował jeszcze udawać, że śpi jednak napastnik nie dął się oszukać. Kopnął go w bok, przez co Harry spadł na podłogę. Niekontrolowanie jego oczy zaczęły się szklić. Nie lubił dawać ojcowi satysfakcji z tego, że jego syn cierpi. Mężczyzna obszedł łóżko i kucnął przy płaczącym Harry'm. Uśmiechnął  się szeroko i wymierzył cios w brzuch nastolatka. Ten cicho pisnął z bólu i jeszcze bardziej się rozpłakał. 
- Tato, proszę - zaskomlał. 
Chwilę później jego ojciec wstał i kopnął syna w łydkę. 
- Mamo ! - zawył dławiąc się płaczem Harry.
- Matki nie ma gówniarzu. Wyszła po lęki przeciw bólowe. Myślisz żebym tu przyszedł gdyby ona  była w pomieszczeniu obok? - spytał gburowatym tonem. - Po za tym, nie jesteś już za duży na wołanie mamusi? - złapał go za policzek, ściskając mocno. - Inni synowie są dzielni, a ty? Ty jesteś zwykłą szują! Przynosisz nam wstyd. Nie powinieneś żyć. Takich jak ty... - nie dokończył ponieważ oboje usłyszeli kliknięcie, które symbolizowało, że ktoś otwiera drzwi. Harry podkulił się w kącie pokoju i patrzył na ojca z sarnimi oczami. Ten nadepnął mu na stopę po raz ostatni sprawiając mu ból tego wieczoru. Zostawił Harry'ego i wyszedł do swojej żony. Loczek powoli podniósł się z podłogi sycząc z bólu. Podszedł do stolika nocnego i odsunął jedną z szuflad. Szklany słoiczek z tabletkami nasennymi zamigotał w świetle ulicznych lamp zachęcająco. Wyciągnął dłoń, lecz zaraz się powstrzymał.
- Nie jestem jeszcze gotowy.- wyszeptał sam do siebie.     




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)