20 lipca 2013

Rozdział IV

Harry szlochał w ciemnym koncie swojego pokoju. Ramionami objął kolana i oparł o nie swój podbródek. Zza drzwi dochodził głos zdenerwowanego ojca, który przepraszał swoją kochankę. Łzy ściekały po policzkach na dżinsy Loczka, zostawiając po sobie mokre ślady. Chłopak podniósł się i na czworaka poczłapał aż pod łóżko. Schylił swoją lokatą głowę i wyglądał za brązowym zeszytem. Gdy go znalazł wyciągnął go i wziął zeszyt pod pachę. Podszedł pod drzwi i otworzył brudnopis na pierwszej nie zapisanej stronie. Przestając na chwilę oddychać wsłuchał się w odgłosy zza drzwi. Rozmawiali. Kędzierzawy zsunął się po prostej i gładkiej strukturze drzwi. Sięgnął po zielone pióro, które w blasku księżyca przybrało kolor błyszczącego w odcieniach metalu ciemnego seledynu. Harry nie lubił tego koloru, kojarzył mu się z fartuchami pielęgniarzy i pielęgniarek, które zapamiętał z najcięższej nocy swojego życia. 

Szesnastoletni wówczas Harold siedział w swoim pokoju i słuchał muzyki, która boleśnie raniła jego uszy. Mama nie raz powtarzała mu, że to niezdrowe i może przez to ogłuchnąć. Przypominając sobie przestrogę matki, ściszył o parę voli piosenkę swojego ulubionego zespołu, The Script. Jednak gdy to uczynił usłyszał niepokojące dźwięki z parteru. Dźwięk rozbijającego się szkła. ściszył utwór do maximum wytężając swój zmysł słuchu. Cisza. Harry zmarszczył czoło aż na jego gładkim czole porobiły się zmarszczki. Po cichu, na palcach ruszył w kierunku drzwi. Ostrożnie przekręcił gałkę. Jego serce trzepotało w klatce piersiowej niczym szalone. Drzwi zaskrzypiały uchylając się, i udostępniając Harry'emu jakikolwiek widok. Wychylił swoją obrośniętą bujnymi, kasztanowymi lokami głowę przez framugę drzwi i rozejrzał się w wszystkie możliwe strony. Kawowe ściany korytarzyka, dawały wrażenie spokojnego azylu, ale mimo tego zielonooki chłopak nadal miał obawy. Wyszedł z swojego pokoju i podreptał na paluszkach w stronę schodów. Złapał za poręcz i przeskakując co jeden stopień zszedł na parter swojego domu. Lądując na drewnianej posadzce bez obaw rozejrzał się po salonie. Nic. Obawy pryskały niczym bańka mydlana, lecz nie znikły do końca. Dla pewności Harry poszedł jeszcze do kuchni. Wszedł do pomieszczenia nie spodziewając się niczego. Stróżki czerwonej cieczy, która była najprawdopodobniej winem lub sokiem pomidorowym, spływały po białej ścianie. 
- Co tu się dzieje? - spytał siedzącą na wypolerowanym blacie Gemmę. Tusz ściekł po jej policzkach, zostawiając ślady, przypominające wydłużone rzęsy.  Kilka czarnych włosów przykleiło jej się do czoła. - Gems? - spytał cicho. 
Odpowiedział mu cichy szloch, który po chwili przerodził się w skowyt. Chłopak nie chciał zwlekać ani chwili dużej i szybko podbiegł do siostry. Przytulił ją i mocno zacisnął ramiona. Wiedział, że jest to jej potrzebne. Wsparcie. Przycisnął ją do swojego torsu, przez co zsunęła się z blatu. Starsza położyła głowa na ramieniu wyższego Harry'ego. Chłopak gładził jej włosy i uspakajał ją nucąc jakieś nieznane melodie. Gdy w końcu płacz ucichł, a oddech Gemmy zaczął łaskotać skórę na szyi Loczka, odważył się zapytać.
- Co się stało? Dlaczego płakałaś? - brunetka odsunęła się od niego i spojrzała mu prosto w oczy. 
- Harry - zatrzymała się by wziąć głęboki oddech - Jestem w ciąży. - i znów się rozpłakała wtulając się w ramiona brata. Jego loki łaskotały jej czoło. 
- Gems! To wspaniale! Nie rozumiem twojego smutku. Powiedziałaś już Charliemu? Mamie? Tacie? Boże! Zostanę wujkiem.
- Harry, do cholery! - krzyknęła krztusząc się płaczem. - On mnie zostawił! Charlie. Gdy mu to powiedziałam... po prostu wyszedł z naszego mieszkania. Ja... Ja nie wiem co mam robić! 
- To zmienia postać rzeczy. Ale Gems! Masz nas! Mnie i rodziców, razem wychowamy to dziecko. Skąd wiesz, że Cię zostawił? Może tylko przeżył szok i do Ciebie wróci? Nie mów "Hop" póki nie podskoczysz. Będzie dobrze. - pocieszał ją. - Zrobię Ci herbaty i wszystko przemyślimy, dobrze? - zaproponował.
- Dobrze. Harry, co ja bym bez Ciebie zrobiła. - wyszeptała stając na palcach, by złożyć pocałunek na podbródku brata. 

***

Przy herbacie i ciastkach Harry i Gemma przesiedzieli z dobrą godzinę. Obmawiali właśnie jak powiedzieć to rodzicom, gdy z przestrzeni korytarza dobiegł dźwięk otwierających się drzwi, a zaraz potem głośne wołanie ojca:
- Już jestem!
Gemma przełknęła głośno ślinę i podniosła się z krzesła. Chwile później do kuchni wpadł zgrzany Des w obcisłej koszuli w kratkę. 
- O, cześć dzieci. Gdzie mama?
- Jeszcze nie wróciła. - odpowiedziała szybko.
- Płakałaś? Masz rozmazany makijaż. - podszedł do niej. - Coś się stało kochanie? - cisza - Gemma? - cisza - Harry? - odwrócił głowę w stronę Kędzierzawego, który popijał ostatek herbaty z swojego czerwonego kubka.
- Tato - odezwała się nagle. - Ja... Będę miała dziecko. Jestem w ciąży.
Po słowach Gemmy nastała niepokojąca cisza. Nie tego oczekiwało rodzeństwo. Cisza była najgorszą odpowiedzią. 
- Jezus Maria. - sapnął ojciec, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. Gemma pobiegła za nim, odsuwając krzesło, które przewróciło się i z hukiem uderzyło o panele. Harry także wstał i ruszył za pozostałymi. 
- Tato, proszę, daj mi to wytłumaczyć! - głos Gemmy dochodził z góry. 
- Daj mi spo - urwał ojciec. Dosłownie sekundę później, gdy Loczek zamierzał wdrapać się po schodach, słychać było krzyk Gems, a potem kilka głośnych łupnięć. Głowa Harry'ego uniosła się do góry a to co zobaczył, przeraziło go i na zawsze zostało w jego pamięci. Ciało siostry upadając w dół po twardych schodach. Buzia sama mu się roztworzyła a w gardle zachował się zduszony krzyk. Nie wiedział co robić, ale chwilę potem było za późno na cokolwiek. 
Jedynym obrazem jaki zapamiętał była ciemnoczerwona krew rozlewająca się powoli po drewnianej posadzce i wykrzywiony kark małej, bezbronnej, bladej Gems. 
Później był już tylko szpital i kilka krótkich słów lekarza.
"Niestety. Nie udało nam się jej uratować..."
Wtedy świat młodego anglika runął w gruzach.

Harry nawet nie zauważył, że przez wspomnienia zaczął płakać. Szybko otarł łzy i wspomniał ostatnie słowa ojca, przed śmiercią Gemmy. Po prostu upadła. Nic nie widziałeś. Z tym przekonaniem, oraz z mętlikiem w głowie Loczek przyjechał do Londynu. Nic nie widział. Musiał ukrywać prawdę przed wszystkimi. Nawet przed bliskimi. Anne strasznie długo nie mogła pogodzić się z śmiercią ukochanej córeczki. Nawet Des wydawał się być pogrążony, ale pewnego dnia coś w nim pękło i zmienił się w całkiem innego człowieka, którym był aż po dziś. Siedemnastolatek wyrzucił wspomnienia z głowy i przypomniał się co miał zrobić. Odetchnął i zaczął przelewać swoje myśli, z nadzieją, ze przyniesie mu to choć odrobinę ulgi.  
              
Londyn 2012. Wieczór.

Nie wiem jaki dziś dzień. To wszystko mnie przytłacza, więc ogarnięcie tych wszystkich cyferek, które mają służyć jako dnie miesiąca, jest mi nie potrzebne. Pamiętnik ma mi służyć do przelania tych wszystkich kłopotów na papier. Po chuj mi pamiętać jaki dziś dzień?! Kończę z tą głupią przemową. Ha! O ile można to nazwać przemową.
Dzisiaj zdarzyło się coś cudownego. Spędziłem miły dzień z Lou. On i po części mama oraz Adrianne trzymają mnie na tym zaklętym w zło i przemoc świecie. Ale cóż… Nic nie trwa wiecznie. Tego dnia zdarzyło się także coś strasznego.
Coś potwornego.
Coś przez co mam ochotę odebrać sobie życie.
To „coś” musiało przytrafić się akurat mi.
Ale co ja takiego zrobiłem?! Czym zawiniłem?! Żyję zaledwie osiemnaście lat. To i tak za dużo…

„I ślubuję Ci miłość, wierność, i że nie opuszczę Cię aż do śmierci…” Blah, blah. Gówno prawda! Ojcze,  złożyłeś tą przysięgę i jej nie dotrzymałeś. Ja na pewno bym tak nie zrobił… 
Myślę, że tego wieczoru oberwę za to, że ich przyłapałem. Oj, nieźle oberwę…Czasem się tak zastanawiam… Czemu to najbliżsi krzywdzą nas najbardziej? Przecież są NAJBLIŻSI. Nie rozumiem siebie. Jestem już zbyt zepsuty. Rozpisałabym się jeszcze bardziej, ale słyszę, że już poszła.
Cisza.
Kroki.
Boję się.
Tfu!
Jestem silny.
Cisza.
Kroki.
Szykuję się na najgorsze. Chyba jest już bli              

Zazwyczaj staranna i zgrabna litera „i”, była teraz koślawa i wydłużona. Strach ogarnął Harry’ego, gdy drzwi, które przygniatał swoim ciałem, drgnęły. Szybko się od nich odsunął i wyrzucił pamiętnik w głąb mrocznego pokoju.  Do pokoju wleciało ciepłe światło z korytarza, które nieco oślepiło zielone oczy Harry'ego. Zaraz po świetle do pomieszczenia wkradł się rozzłoszczony ojciec. Loczek przełknął ślinę, widząc ten wyraz twarzy, swojego taty. Ten nie czekając dłużej rzucił się na syna. Harry nie bronił się, bo jakiś chory głosik w jego głowie mówił "Należy Ci się". 
Des w ataku furii nie zaprzestawał na lekkich uderzeniach. Kopał oraz szczypał kruche ciało zielonookiego. Harry czuł niewyobrażalny ból w dole. Płakał, lecz był to bezgłośny płacz. Po prostu łzy same leciały, nie mógł ich zatrzymać, były nieposłuszne. 
Po około piętnastu minutach ojciec włożył rękę w loki chłopca i szarpnął nimi, podciągając go do góry. Gdy już wstał spojrzał w oczy swojego taty. Jakieś dziwne uczucie przeszło przez jego głowę. Miał mu coś do powiedzenia, lecz jego usta bł mocne zaciśnięte. Przez chwile myślał, że jego ciało daje mu sygnał, że jeśli to powie, może dostać kilka kopów. Harry przegryzł swoją dolną wargę.
- Nienawidzę Cię. - wyszeptał, lecz i tak mówił wystarczająco głośno by mógł to usłyszeć jego kat. Ten obrócił jego głowę, za którą podążyło całe ciało i kopnął go w plecy. Chłopak upadł na panele, lecz zaraz potem poczuł, że ktoś łapie go za koszulkę i podciąga ku górze. Jego ciało było niczym kukiełka, którą bawił się starszy Styles. Popchnął go i obaj znaleźli się przy oknie. Swoją grubą dłonią uchylił je i wystawił głowę nastolatka na świeże powietrze. 
- Widzisz, co jest tam na dole? Twarda ulica. Bądź gotów na to, że kiedyś tam wylądujesz i rozjebiesz sobie czaszkę. - warknął. Z powrotem przyciągnął go do środka i zamknął za sobą okienko, przez które do pokoju dostawało się zimne powietrze. Kopnął Harry'ego w brzuch, przez co on zawył, nie spodziewał się jednak, że silna dłoń ojca, lada moment pociągnie i wyrwie mu kilka włosów. Krzyknął z bólu, który jak można sobie wyobrazić był niewyobrażalny i nie do zniesienia.
- Należało Ci się pedale. - powiedział i wyszedł z pokoju, zostawiając płaczącego z bólu Hazzę... 




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :) 

15 lipca 2013

Rozdział III

Dzienne światło zaczęło drażnić zamknięte powieki kędzierzawego chłopaka. Przejechał językiem po swojej dolnej wardze i głośno jęknął. Przetarł swoje powieki, wierzchem dłoni. Powoli, niepospiesznie rozchylił je, ujrzał drewnianą podłogę salonu. Co on tu robił? Leniwie rozprostował swoje kończyny i pisnął z bólu. Poczuł niewiarygodnie pulsujący ból na plechach. Przejechał opuszkami palców po zadrapanych miejscach. Wstał z podłogi, oddychając ciężko. Zimno zaatakowało jego drażliwą skórę. Zorientował się, że jest w samych dżinsach i skarpetkach. Opuszkami palców przejechał po strukturze obolałych mięśni. Znów został pobity. Tym razem do nie przytomności. Westchnął, nabierając dużo powietrza w płuca. Był przerażony. 

Oczywiście, jego ojciec nieraz podniósł na niego rękę, ale nigdy Harry nie stracił przytomności. W jego głowie panował zupełny mętlik. Bał się, że pewnego dnia Des posunie się dalej i będzie chciał go... zabić. Bo przecież kim Lokaty był dla niego? Popychadłem. Zabawką. Łamagą. Czymś najgorszym, co mogło go w życiu spotkać. Na dodatek tylko Harry znał tajemnice, której ujawnienie mogłoby zniszczyć dobrą reputację Desa. Złapał się za głowę i przetarł zimne krople potu z czoła. Jedynym czego potrzebowało jego ciało była kąpiel. Ruszył w stronę łazienki. Gdy przechodził koło kuchennego blatu zauważył leżącą na nim kartkę. Przeczesał swoją czuprynę koloru najpyszniejszej, mlecznej czekolady palcami i zaczął czytać.

Wyszedłem do baru. Masz czas do 11, jeśli zobaczę Cię w domu rozbiję Ci kufel z piwem na główce, pościnam Ci loki i podbiję oko. Oczywiście zgonimy to na twoich nie miłych kolegów, którzy Cię tak potwornie gnębią. Zostawiłem ładną pamiątkę na twoim prawym boku. - Harry zaprzestał na chwilę czytania i spojrzał na swój bok. Rzeczywiście. Fioletowo-zielony siniak otaczający rozcięcie „świecił” pokaźnie. Po policzkach bruneta spłynęły łzy. Szybko je roztarł i powrócił do czytania. – Pewnie przed chwilą rozryczałeś się jak baba. Zapamiętaj. Jesteś tchórzliwą babą w ciele mężczyzny. A więc jak już wcześniej pisałem, ma Cię nie być w domu do godziny 11. - lokata głowa obróciła się w stronę zegara naściennego. Miał jeszcze dwie godziny, ponieważ mała wskazówka umieszczona była na dziewiątce, a duża na dwunastce. Znów skierował oczy na kartkę. – Moje spotkanie z kolegami w Manchesterze zostało odwołane, a mama ma dyżur w szpitalu i wróci dziś po dziewiątej wieczorem. To na tyle od ojca. Pamiętaj! 11. Czas leci! Tik, Tak, Tik, Tak. Lepiej się wykąp bo śmierdzisz strachem gówniarzu.

Twój „kochający” Tatuś.

P.S.: Spal tą karteczkę w kominku, grzecznie Cię proszę. Inaczej porozmawiamy inaczej.      

Harry nie zawahał się i szybko podbiegł do domowego kominka. Wrzucił pospiesznie kartkę do ognia, a żar szybko pochłonął papier. Chłopak nie czekając dłużej udał się w stronę łazienki i wziął cudowną, oczyszczającą kąpiel.

Gdy ciepła woda okryła jego posiniaczone ciało przypomniał sobie o zdarzeniach z wczorajszego dnia. Głos Louis’a rozbrzmiewał w jego głowie radośnie. Podniósł się na chwile w wannie i sięgnął po dżinsy, które wcześniej rzucił na biały dywan. Wyciągnął z kieszeni telefon i ujrzał na wyświetlaczu kopertę. Nacisnął na migający obrazek.

Hej. To na którą się dzisiaj umawiamy? Jestem bardzo ciekawy tego cudownego miasta.J Louis. Xx

Harry zaśmiał się gorzko. „Cudowne miasto”. Jego palce postukiwały rytmicznie w wyświetlacz.

Cześć. Xxx Może byś wpadł pod mój dom o 11? Taka przypadkowa godzina. Cóż, ten dzień zapowiada się ciekawie. Już nie mogę się doczekać. Harry. X

Nie musiał czekać długo, na odpowiedź. Po kilkunastu sekundach koperta znów zamrugała na wyświetlaczu.  

To ustalone! O 11 widzimy się pod twoim blokiem. Mówiłeś, że to blok naprzeciwko kiosku. Na pewno? Wiesz, często w nim bywam. Ale pewność musi być. Louis. Xx J

Loczek uśmiechnął się.

Tak, na pewno. Jeśli mnie nie znajdziesz to sam będziesz musiał pozwiedzać Londyn. :P Harry. X

Nie żartuj sobie, Hazza. Xx L.

Harry otworzył szeroko oczy po czym odpisał:

Hazza? XD Harry. X

Tak, Hazza. Nie podoba się? Jak chcesz mogę mówić, na Ciebie zwyczajnie… Harry. Jak Harry Potter. A ty nie jesteś  zwyczajny. :] xoxo Louis.

Nie! Hazza brzmi świetnie. H.

To do zobaczenia pod twoim blokiem. X Louis. Xxx J

Pa. x Hazza

Chłopak odłożył telefon na zimne kafelki łazienki i podniósł się z wygodnej pozycji. Woda spływała po jego gołym ciele. Sięgnął po biały ręcznik i zaczął się osuszać. Gdy skończył owinął go wokół swoich bioder i poszedł do swojego pokoju. Chłód bijący z podłogi, raził jego nagie stopy. Z komody wyjął czyste bokserki i skarpetki. Przystanął na chwilę przy szafie myśląc nad tym w co mógłby się ubrać.

Nie żeby się stroił… No dobrze, może troszkę. Zielony sweter, z doszywanym, białym kołnierzykiem i czarne dżinsy, były idealne jak na zimny listopadowy dzień, ale zachowywały przy tym klasę. Gdy był gotowy podszedł do lusterka i przejrzał się w nim. Poprawił kołnierz i przeczesał loki ręką, tak by ułożyły się jak najbardziej naturalnie. W pewnym momencie z jego brzucha wydobyło się głośne burknięcie. Tak był podekscytowany spotkaniem z przystojnym szatynem, a zarazem przerażony upiornym charakterem ojca, że zapomniał o głodzie. Ruszył w stronę kuchni by zjeść coś na śniadanie. 

Wyciągnął żółty ser w plastikowym opakowaniu i margarynę. Z chlebaka wyjął dwie kromki chleba a z kosza na warzywa i owoce, dużego, czerwonego pomidora. Pociął go na plasterki i poukładał na swoich mizernie przyrządzonych kanapkach. Zjadł je szybko co chwile spoglądając na zegar. Nie bał się, że nagle wpadnie jego ojciec a on nie zdąży uciec. Strach prysł, a  oczekiwanie spotkania z Louis’em wzrastało z minuty na minute. 

Miał jeszcze pół godziny. Przysiadł na kanapie i włączył telewizor nerwowo wystukując jakiś rytm na skórze pokrywającej sofę. Na pierwszym kanale leciało Dwóch i pół. Brunet nie raz zaśmiał się cicho na jakąś śmieszną scenę.

Gdy duża wskazówka dotknęła dziesiątki na zegarze, wstał i wyłączył telewizor. Poszedł do łazienki po raz ostatni spoglądając na swoje odbicie. Użył perfum i wyszedł na korytarz. Gdy założył płaszcz i białe converse, a wokół szyi owinął karmelowy szalik, opuścił mieszkanie, zamykając je za sobą na klucz, który później włożył pod wycieraczkę. Zbiegł po schodach i zatrzymał się przed drzwiami, gdy w jego kieszeni za wibrował telefon. Wyciągnął go i przeczytał wiadomość.

Czekam Loczku. Xx L.

Szybko wybiegł przed kamienice, a jego oczom ukazał się czerwony Range Rover. Sam samochód nie robił na nastolatku takiego wrażenie, jak jego kierowca. Siedział za ciemną szybą, palcami skubiąc swoją grzywkę. Nagle odwrócił głowę w stronę Harry’ego. Uśmiechnął się ciepło i zapraszającym ruchem ręki przywołał Kędzierzawego. Ten nie czekając chwili dłużej ruszył w stronę drzwi od miejsca dla pasażera. Złapał za klamkę i pociągnął w swoją stronę, po czym ciepło bijące od wnętrza samochodu zaatakowało jego policzki.
- Hej! Wsiadaj. – uśmiechnął się ciepło starszy chłopak.
- Cześć. – odparł nieśmiało Harry, siadając na miękkim fotelu.
- Dokąd jedziemy najpierw? – spytał podekscytowany szatyn.
- Może najpierw przejdziemy się po Oxford Street? 
- Wyśmienicie. . – rzekł. Nagle silnik samochodu zacharczał cicho, a pojazd gładko wyjechał na ulicę.

***

Dzień z Lou u boku był bardzo fajny, ale zdecydowanie minął za szybko. Chłopcy cały czas śpiewali i wygłupiali się. W miejskim parku zaczepiali przypadkowych ludzi i rozdawali im Darmowe uściski. Dowiedzieli się o sobie dużo ciekawych szczegółów. Louis był starszym bratem dla czterech, „rozwydrzonych ale kochanych” jak to sam ujął, sióstr. Po siódmej, powoli na londyńskich ulicach zaczął zapadać zmrok.

Range Rover sunął przed siebie bezdźwięcznie. Powieki Loczka same zaczęły opadać, aż nagle się zamknęły. Brunet odpływając w krainę Morfeusza myślał o niebieskookim chłopcu, który zawładnął jego sercem. Nazywał się Louis William Tomlinson, miał 20 lat i pochodził z Doncaster. Urodził się w grudniu, a dokładnie w Wigilię i kochał marchewki. Był uparty i ciekawy przygód. Miał piękne wargi, które aż prosiły się o słodki pocałunek, i perfekcyjny nos, który także wołał o całusa, lub dwa.

Z krain fantazji wyrwało go lekkie szturchnięcie w bark. Pisnął z bólu, mimo tego, że było to bardzo lekkie szturchnięcie. Bał się, że to jego ojciec i znowu chce go pobić. Otworzył oczy i szybko złapał się za bolące miejsce pocierając je łagodnie. Ku jego zdziwienie nie było przy nim Desa, a towarzyszył mu Lou z swoim anielskim wyrazem twarzy.
- Przepraszam, nie chciałem. – powiedział zakłopotany szatyn.
- Nie. To nie twoja wina. Gdzie my jesteśmy? – spytał potrząsając swoją lokatą głową.
- Pod twoim domem.
- Aha. W takim razie… Do zobaczenia, Lou.  – uśmiechnął się sympatycznie i otworzył drzwiczki samochodu.
- Pa. Spotkamy się jeszcze? – dodał za nim Harry wyszedł z pojazdu. – Co byś powiedział na to żebym wpadł jutro do ciebie na meczyk?
- U mnie? Nie mam za bardzo możliwości… - szepnął zawstydzony. Nie chciał opowiadać Louis'owi o jego problemach rodzinnych, bo bał się odrzucenia. Bał się, że jeśli przyzna, że jego tata go biję, on go wyśmieje. 
- To możemy u mnie? Przyjadę do ciebie o piątej. Dobrze? – uśmiechnął się szczerze, a w jego niebieskich oczach było widać przebłysk nadziei. 
- Um... No dobrze.
- To świetnie. Dobranoc Loczuś. – policzki Harry’ego zaczerwieniły się na te słowa.
- Do-Dobranoc. – wyjąkał i wyszedł z samochodu, który zaraz potem odjechał.    

Zimne listopadowe powietrze pieściło skórę nastolatka. Ruszył w stronę swojego mieszkania. Wbiegając po schodach nie myślał o tym co znajdzie za drzwiami. Szybko pociągnął za klamkę a do jego uszu doszło ciche pojękiwanie kobiety. Nie ściągając butów cichutko, wręcz na palcach poszedł w stronę sypialni rodziców. Anne nie miało być do dziewiątej. Chłopak uchylił lekko drzwi, a to co tam zobaczył było najgorszym widokiem jakie może zobaczyć dziecko…  




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)  

13 lipca 2013

Rozdział II

Harry wracając do domu cały czas myślał o nowo poznanym szatynie. Jego szafirowe tęczówki błyszczały w głowie Loczka. Mówił, że idzie odebrać dziadka, a co jeśli ten pięknooki był owym wnuczkiem Pana Tomlinson’a? O tak, takimi korepetycjami Harry by nie pogardził. Wróć. –Wyrzuć te brudne myśli z swojej głowy, otrząśnij się. – pomyślał. Wziął głęboki oddech i przeczesał dłonią kępkę swoich włosów. Z opuszczoną głową zaczął wspinać się po schodach na klatce w bloku, w którym zamieszkiwał. Nienawidził tego miejsca. Dla niektórych mieszkanie w Londynie byłoby spełnieniem marzeń, ale nie dla Harry’ego. Wolał spokojne i ciche miasteczka, takie jak jego rodzinne Holmes Chapel. Kochał ten wewnętrzny spokój, który udzielał się nawet po krótkim pobycie w tym mieście. Jednak gdy jego starsza siostra umarła wyjechali do stolicy. Gemma Styles zmarła z powodu silnego uderzenia tyłem głowy w posadzkę. Wszyscy byli utrzymywani w nieprawdziwej historyjce, jak to niezdarna dziewczyna pośliznęła się i spadła z schodów gotując sobie śmierć. Tylko Harry, Des i świętej pamięci Gems znali prawdę…
Wyrzucił szybko wspomnienia z swojego umysłu i nacisnął na klamkę. Zamek cicho kliknął po czym drzwi same się uchyliły. Wszedł do środka, cicho ściągając z stóp swoje białe converse. Podniósł, wcześniej rzuconą na podłogę torbę, i przerzucił ją przez ramię. Nie patrząc czy ktoś znajduję się w domu, szybko udał się do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi z głośnym trzaskiem. Syknął po czym udał się w stronę łóżka, siadając na nim po turecku. Wyciągnął z kieszeni swoich czarnych rurek telefon. Miał dwa nieodebrane połączenia od Adrianne. Była jego przyjaciółką od lat. Zawsze mógł na niej polegać. Rozumieli się bez słów. Ona - utleniona skandalistka, choć w głębi duszy nadal była tą niziutką brunetką o karmelowych oczach. On - nienawidzący życia loczkowaty chłopak. Oboje chcieli tego samego. Chcieli umrzeć sprawiając przy tym ból swoim oprawcą. Szybko nacisnął swoim długim palcem na zieloną słuchawkę, gdy pojawiło się kolejne połączenie od przyjaciółki. Przyłożył telefon do ucha, po czym usłyszał cichy łamiący się głos dziewczyny.
- Harry…
- Cześć, coś się stało? – spytał szybko.
- Harry… - ponownie zachrypiała.
- Ad, coś się stało? Gdzie jesteś? – zaczął panikować.
- Harry… Ja już nie mogę… T-to chyba kon-niec. – załkała. W słuchawce zabrzmiało głośne i drżące odetchnięcie. – Ona… Już… To koniec. Powiedziała, że nie jestem w jej typie! – krzyknęła.
- Nie ! Czekaj, już do ciebie idę – powiedział wstając z swojego łóżka. Krzątając się po swoim pokoju, zgarnął wszystkie niezbędne rzeczy i szybko opuścił mieszkanie. – Chwila, zaraz będę u ciebie! Nie rób nic czego będziesz żałować! JUŻ IDĘ!
Zbiegając ze schodów kilkakrotnie potknął się, niemal upadając na zimną posadzkę. Gdy wybiegł z na ulice usłyszał kilka cichych westchnień a po nich dźwięk, który sygnalizował zakończenie rozmowy. – Kurwa. – przegryzł wargę.
Przebiegł na czerwonym świetle, nie zwracając uwagi na to, że przez takie zachowanie mógłby zostać potrącony przez jakieś pędzące auto. Biegł chodnikiem prosto przed siebie. Gdy w końcu znalazł się przy drzwiach, za którymi prawdo podobnie konała jedyna ważna mu osoba w tym cholernym świecie, szybko pociągnął za klamkę, lecz drzwi się nie otworzyły. Jeszcze raz szarpnął, ale nic to nie dało. Zaczął pukać i uderzać całym sobą.  Robił to, aż zamek puścił a śrubki spadły z cichy brzękiem na drewnianą podłogę. Wszedł do środka nie zamykając za sobą drzwi. W mieszkaniu śmierdziało wypaloną trawką, rozpuszczonym klejem i wymieszanym zapachem przeróżnych alkoholi. Nie odzywając się, zmierzał w kierunku salonu. Bał się tego co tam zobaczy. Pomasował się po skroni i przytrzymał się ściany. W jego  głowie wirowało. Był pewien, że to przez ostry zapach kleju. Upadł na ziemię. Zaczął się czołgać. Miał zamknięte oczy, gdy poczuł pod swoim ciałem miękką wykładzinę otworzył je. Znajdował się za czarną kanapą. Złapał za jej nagłówek i podciągnął się do góry. Przez chwilę miał przed oczami gwiazdki, ale gdy już wszystkie zniknęły ujrzał ciało drobnej blondynki. Przeskoczył przez sofę i uklęknął przy niej. Złapał porozcinane nadgarstki przyjaciółki i zaczął je całować. Nie kontrolowanie po jego policzkach, zaczęły cieknąć łzy. Wyglądała jak siedem nie szczęść. Miała wielkie wory pod jej zamkniętymi oczami. Powieki zasłaniały jej piękne, karmelowe tęczówki. Tusz rozmazał się jej i pociekł aż po długość nosa i zasłonił jej kilka piegów. Białe włosy rozczochrane były w wszystkie strony świata. To czego Harry nie zauważył do tej pory, to brak ubrań na jej kruchym ciele. Była w samym staniku i majtkach o kolorze ognistej czerwieni. Kilka tatuaży pokrywało jej ramie. Jednak najgorszym widokiem była porozcinana skóra na całym ciele. Na nadgarstkach, na palcach, na udach, na policzku. Wszędzie. Warknięcie, które przeobraziło się w krzyk wydostało się z gardła Harry’ego. Nie puszczając ręki przyjaciółki wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer na pogotowie. Nadal żyła, ponieważ Loczek wyczuwał puls, a jej klatka piersiowa poruszała się w górę i w dół. Na jej brzuchu pojawił się gęsia skórka. Harry puścił komórkę i zaczął szukać koca. Jego oczy zatrzymały się na materiale w żółte gwiazdki. Miał na sobie dużo plam po piwie i powypalane dziury po papierosach. Nie mógł znaleźć nic lepszego. Sięgnął po niego, a z głośnika telefonu rozbrzmiał głos kobiety. Szybko po niego sięgnął, lecz w tym samym momencie oczy Adrianne otworzyły się, a jej rzęsy zatrzepały kilka razy. Ścisnęła jego dłoń mocniej.
- Nie rób tego – wychrypiała. – Proszę. 
- Muszę. Będzie dobrze.
- Harry! Kurwa odłóż ten telefon! – nastolatek nie mógł nie posłuchać przyjaciółki. Najechał na czerwoną słuchawkę po czym na nią nacisnął i rzucił nim w bok. Podniósł się i przykrył blondynką kocem. Mocno ją przytulił.
- Dlaczego to zrobiłaś? – wyszeptał jej do ucha. Poczuł jak na jej karku włoski stają. Odsunął się i usiadł na skraju sofy. W pokoju nadal było czuć zapach kleju i marihuany przez co nie raz odkaszlnął. W końcu gdy ujrzał okno podszedł do niego i je uchylił. Świeże powietrze zaatakowało jego nozdrza. Wciągnął je łapczywie i oparł głowę o ścianę. Dziewczyn wciąż milczała. – Dlaczego do cholery chciałaś się zabić?!
- Nie twój zasrany biznes. – odwarknęła.
- Przecież wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć.
- Wszystko, ale nie to.
- Powiedz kurwa, albo zadzwonię po tą karetkę! – odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy, w których można było odczytać strach, złość i… zawstydzenie.
- Dobrze jebany egocentryku! Przespałam się Emmą! Zadowolony?! – wykrzyczała.
- I to był powód, żeby się zabijać?! – spytał zażenowany,
- Nie… Gdy… Gdy skończyłyśmy… Ona… Ugh. Powiedziała, że jestem słaba w łóżku. Potem się posprzeczaliśmy i… ona ze mną… zerwała.
- O – tylko to zdołał z siebie wydusić. Wiedział, że jego przyjaciółka woli dziewczyny. To nie to go zdziwiło. Fakt, że Emma i Adrianne nie były już razem naprawdę go zaszokował. Wydawały się być dla siebie stworzone. Każda miała charakter i swój temperament, ale zawsze mogły się z sobą dogadać. Przełknął głośno ślinę i zaciągnął powietrzem. – Przykro mi.
- Było minęło. – dodała szybko i przegryzła nerwowo wargę.- Podasz mi blanta? – spytała i wskazała na zwijanego „papierosa” na półce.
- Jasne.
Siedzieli w ciszy gdy dziewczyna podpalała i wciągała zadymioną zawartość zwijanki.
- A u ciebie, koteczku? – spytała gdy powoli odrywała się w krainę, w której tylko ona się odnajdywała.
- Co u mnie?
- Co u ciebie słychać, palancie.
- A. Hmm. Poznałem kogoś. – wyszeptał.
- Opowiadaj, jaka jest?
- Egh. Właściwie to… to on. Dzisiaj go spotkałem gdy byłem w szkole i… spadły mi książki gdy na niego wpadłem i on się uśmiechnął.. i mi się zdaje, że to wnuczek Tomlinson’a. – jąkał się.
Blondynka zakrztusiła się dymem.
- Stary, jesteś gejem? Haha, wiedziałam. – zaśmiała się i podrapała w głowę. – W takim razie… Jaki ON jest? Haha.
- Nie! To nie tak… Tylko myślę, że on byłby fajnym kolegą. Nie jestem gejem… Chyba.
- Fajnym kolegą do pieprzenia. Stanął ci jak go zobaczyłeś?  - znów się zaśmiała. Loczek wiedział, że jest coraz bliżej do całkowitego odpłynięcia.
- Widzę, że wracasz do kondycji Twist. Nie, nie stanął mi. – powiedział zawstydzony, ale po krótkim czasie dodał. – Uważam tylko, że jest bardzo… Przystojny i… Huh, podoba mi się?
- Stary jesteś gejem! – zaczęła śmiać się jak koń. – Pedał, ughi , ughi. – drażniła się. – Wypierdalaj z domu bożego! Jedna osoba homoseksualna w tych czterech ścianach wystarczy. Jestem nią ja, a ty spierdalaj na chlew i jak zjesz miłorząb to zadzwoń.
- Co ty wygadujesz?
- Jak byłam mała to zjadłam lusterko i było kwaśne bo było gejem, tak jak ty. W sumie gdybym była gejem to bym była miłorzębem… Ha! Jestem lesbą i jestem świeczką. – gadała bez ładu i składu. Chłopak zaśmiał się głośno i opuścił mieszkanie blondynki zostawiając ją samą, gdy ta odpływała w krainie tolerancji, świeczek i miłorzębów…


***

Minęły dwa dni odkąd Adrianne chciała się zabić. Harry cały czas ją kontrolował, dzwoniąc do niej i składając niespodziewane odwiedziny. Blondynka obiecała sobie , że więcej nie będzie zawracała sobie głowy dziewczynami. Chciała przeżyć jak najdłużej, a rozłąki i rozstania sprawiały, że jedynym czego pragnęła była śmierć. Gdy Loczek w końcu utwierdził się, że stan psychiczny przyjaciółki jest już ustabilizowany uspokoił się. Niestety przez to opuścił dwa dni szkoły. Nie. Nie wagarował.  On po prostu… No dobra. Zamiast do szkoły chodził do Adrianne. Trudno było mu wrócić do nauki i nadrobić zaległości. Jedynym co go pocieszało to możliwość spotkania Louis’a. Choć zamienili tylko kila słów, Harry na samą myśl o jego słodkich wargach i upijającym spojrzeniu czuł motylki w brzuchu, a jego żołądek wywracał koziołki. Adrianne śmieszyło to całe „zauroczenie” Loczka do Louis’a,  zdążyła poznać już jego imię i usłyszała tysiąckroć opis jego powalającego uśmiechu. Zwolnienie lekarskie natomiast było napisane na kartce przypiętej do tablicy informacyjnej przy nazwisku pana od matematyki. Nie, że coś ale to nie była najlepsza wiadomość dla Harry’ego. W innych przypadkach by się cieszył, ale liczył na to, że stary Tomlinson umówi go na „korepetycję”  z niebieskookim Louis’em. Ojciec Styles’a musiał pojechać na jakieś spotkanie z kumplami do Manchester’u. Weekend dla Harry’ego zapowiadał się naprawdę obiecująco.
Po szkole postanowił udać się do kawiarni na ciastko i ciepłą czekoladę. Roller Pub było miejscem, w którym każdy mógł się zrelaksować i wypić coś ciepłego za niską cenę. Wchodząc do kawiarni, dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił radośnie. Harry uśmiechnął się i ruszył w stronę lady.
- Dzień dobry. W czym mogę służyć? – spytała uprzejma Azjatka, która pracowała w Roller Pub odkąd Loczek tu przybywał.
- Poproszę gorącą czekoladę i trzy ciastka z cynamonem i jedno z orzechami. – uśmiechnął się ciepło. Nie ma nic lepszego niż ciastka z cynamonem. Meli, jak głosiła jej plakietka na kieszonce, odeszła do automatu i zaczęła nalewać do kubka płynną czekoladę. Nagle po przestrzeni lokalu rozbrzmiał dzwonek, który wcześniej witał Harry, lecz teraz kogoś innego. Chłopak obrócił leniwie głowę w stronę szklanych drzwi, a jego serce nagle podskoczyło do gardła. Do pubu wszedł średniego wzrostu szatyn, strzepując z swoich postawionych do góry włosach krople deszczu. Gdy oczy Loczka napotkały wzrok Louis’a, ten przywitał go sympatycznym uśmiechem i szybkim krokiem podszedł do niego.       
- Harry! – pamiętał jego imię. Kędzierzawy poczuł coś w rodzaju niewyobrażalnej euforii. – Cześć! – podchodząc do niego złapał go za ramie. Jedyne co był wstanie zrobić Harry to nieśmiały uśmiech.
- Co tu taj robisz? – spytał nagle.
- Ja ? Ja… przyszedłem na ciastka i czekoladę. Zawsze tu wpadam w piątek.
- Czekolada i ciastka? Brzmi kusząco. Co za dziwny zbieg okoliczności. Ja też tutaj zawsze przychodzę w piątki.
- Proszę. – przerwała im Meli podając tacę z zamówieniem Harry’ego. – Cztery funty. – uśmiechnęła się. Harry wyjął z kieszeni swój portfel i podał dziewczynie pieniądze. Zabrał tacę, i przestraszony próbował uciec jak najdalej od Louis’a.
- Harry! Poczekaj na mnie. – powiedział. Loczek poczuł jak na jego bladych policzkach powstają rumieńce. Odwrócił się w stronę szatyna i poczekał, aż i ten odbierze swoje zamówienie. Gdy Meli podała mu swoją tace podszedł do Loczka.
- Gdzie siadamy?
- Hmm. Może tam? – powiedział brunet wskazując na stolik dla dwojga tuż przy oknie z widokiem na londyńską ulicę.
- Nie. Będzie ciągnąć zimnem z dworu. A tam? – spytał Louis pokazując palcem na stolik przy zielonej ścianie lokalu.
- Świetny. – uśmiechnął się szeroko Harry.
- Masz dołeczki! – pisnął podekscytowany szatyn.
- Brawo detektywie. – kitował.
- Dołeczki są mega słodkie. – przyjemne ciepło zaatakowało dolną część ciała Harry’ego.
- Dzięki.
Oboje podeszli do wcześniej wskazanego stolika i odstawili na nim tace. Kędzierzawy usiadł na krześle spoglądając ukradkiem na rozbierającego się Louis’ego. Szatyn ściągnął swój brązowy płaszcz i przewiesił go przez ramę swojego krzesła, po czym usadowił się na nim wygodnie. Wziął do ręki jedno z ciastek z swojej tacy i zaczął je pałaszować.
- Mam coś na twarzy? – spytał nagle.
- Nie, nie. – odparł szybko Harry orientując się, że za długo przygląda się swojemu nowemu znajomemu.
- Marchewkowe są moimi ulubionymi. A twoje? – spytał wskazując na ciastka.
- Cynamonowe.
- Fu! Jak można jeść cynamonowe ciastka. Fu! – okruszki przykleiły mu się do ust. Wyglądał przeuroczo. W pewnym momencie, to go, chciał zjeść Harry.
- Są przepyszne. – odparł upijając łyk czekolady, parząc troszkę przy tym swój język.
Chłopcy rozmawiali na różne tematy aż w końcu dowiedzieli się osobie dużo ciekawych faktów. Louis wyznał Harry’emu, że pochodzi z Donchaster  i nie zna za dobrze Londynu. Umówili się, że w sobotę Lou podjedzie pod dom Harry’ego, a ten oprowadzi go po mieście. Dla obu był to wspaniały pomysł. Żegnając się ze sobą wymienili się swoimi numerami telefonów. Jak dla zielonookiego był to najwspanialszy dzień w jego nieszczęśliwym życiu. Koniecznie chciał opowiedzieć o tym przypadkowym spotkaniu swojej przyjaciółce. Jednakże jej nie było w domu. Harry wracając do swojego mieszkania, które dzielił z matką i ojcem, cały czas myślał o Louis’ie. Wchodząc po schodach prowadzących na górę, zaczął zdawać sobie sprawę, że wraca do ponurej rzeczywistości. Otworzył drzwi i pierwszym widokiem jakim ujrzały jego zielone oczy był ojciec z zaciśniętym pasem wokół swoich dłoni…




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)