30 września 2013

*


*soundtrack*

Luty

Harry jest wściekły. Ze złości kopie w drewnianą komodę i syczy z bólu na to doznanie. Łzy ciekną po jego policzkach. Zdaje sobie sprawę z tego co go teraz czeka. Wie, że to będzie ciężkie. Powinien być silny i próbować przystąpić do zaciętej walki z chorobą, lecz się poddał. Niczym kamień rzucony do jeziorka, opada na dno i nawet nie próbuję wołać o pomoc. Opiera się o szarą ścianę swojego ponurego pokoju i zjeżdża po niej, aż upada na panele. Pojedyncza łza cieknie po jego jaśminowym policzku, lecz tuż za nią goni jej siostra bliźniaczka. Wyznaczają sobie ścieżkę przebiegającą przez poliki, szczękę i obojczyki aż w końcu kończą swój żywot wchłaniając się w granatowy materiał koszulki. Smutno. Smutne oczy, smutne myśli. Smutny jest świat i płaczę wraz z Harry'm. Myśl, że choroba zjada każdą zdrową komórkę w jego organizmie zabija go od środka. Choć nie wszystko skończone, a nikt nie podał ostatecznego wyniku dla Lokatego chłopca już wszystko zakończone, 0-1 dla nowotworu. Nie zamierza walczyć o remis.

Marzec

Harry budzi się z krzykiem na ustach, z jego czoła ciekną zimne krople potu. Gryzie się w język aż  czuje rdzawy posmak krwi. Wyrzuca nogi i ręce w powietrze i woła o pomoc. Znowu przyszła. Pani Śmierć, czarna wdowa chyli się ku niemu a w swych bladych dłoniach trzyma klepsydrę. Piasek łagodnie przesypuję się, a na ustach kobiety pojawia się uśmiech.

- Im szybciej to zakończysz tym lepiej, Harry. - szepcze, po czym znika w szarym obłoku i nie powraca przez kolejny tydzień. Robi tak już od miesiąca. Harry ma dość. Nie chce jej widzieć. Gdyby nie ona, zapomniał by o chorobie i żył by jak normalny nastolatek. Ociera wierzchem dłoni swoje czerwone od płaczu oczy i bierze głęboki wdech. Jego ciało się uspokaja, a on z powrotem przymyka powieki i udaje się w odwiedziny do krain Morfeusza.
Kwiecień
Harry poznaje Louis'ego. To miły chłopak, który jeszcze nie wie o chorobie chłopaka. On nie chce mu mówić. Nie chce by i on zaczął się nad nim użalać. Jest cicho i nie mówi mu swojego sekretu, aż do momentu, w którym nowotwór sam daje znać o swojej obecności. Harry ma zapaść a jego oczy są szeroko otworzone. Widzi zmartwioną twarz Louis'ego, który nie wie co się dzieję. Tuż obok niego biegną pielęgniarki i lekarze. Jeden kieruję strugę światła z małej latareczki na zielone tęczówki Harry'ego. Harry jest przerażony i czuje jak jego wnętrzności się skręcają. Ma wrażenie, ze robaki zjadają jego nerkę i wątrobę. To dziwne i nieprzyjemne uczucie. Jego powieki są ciężkie, więc pozwala im swobodnie opaść, a go spowija ciemność i ból. Nie fizyczny, a psychiczny. Boli go, że mu nie powiedział. Boi się, że go straci.
Maj
Harry czyta książkę z szpitalnej biblioteczki. Nie jest ciekawa, ale nie ma nic innego do roboty. Po czasie jego zmęczone oczy nie wychwytują wszystkich wyrazów, a nic nie składa się w logiczną całość, odkłada książkę na stoliczku i spogląda na śpiącego Louis'ego. Śpi tuż przy jego boku i mocno ściska jego dłoń. Odkąd wie o chorobie Lokatego chłopca nie pozostawia go nie dłużej jak na dobę. Harry to docenia, aczkolwiek źle czuję się gdy widzi wory pod oczami przyjaciela i jego potargane włosy. Są zmęczeni. Ale Louis nadal trzyma go za rękę i ciągnie w górę. Nie pozwala mu opaść na dno. Harry po raz pierwszy ma nadzieję, że wypłynie na wierzch i weźmie potężny haust powietrza. Louis dał mu tą nadzieję. Louis to wspaniały przyjaciel.
Czerwiec
Harry płacze. Urocza pielęgniarka patrzy na niego ze zaszklonymi oczami, a niewzruszony posępny doktor Nevil spogląda w swoje dokumenty.
- Bardzo mi przykro. - oznajmia siwiec po czym wraz z pielęgniarką wychodzi z sali. Harry zostaje sam na sam z Louis'm. Patrzą sobie w oczy. Harry płacze. Louis się boi, ale próbuję być twardy. W końcu nie wytrzymuje i przytula mocno Loczka. Wybuchają głośnym płaczem.
- Obiecuję Ci, że twoje ostatnie sześć miesięcy spędzimy jak najlepiej. - szepcze mu do ucha po czym jeszcze mocniej przytula. Ściska go tak jakby zaraz miał zniknąć. Harry zniknie. Za sześć miesięcy już go tu nie będzie, i to jest straszne. Kędzierzawy stracił już nadzieję. Pozostało mu tylko czekać na koniec.
Lipiec
Harry nabija na widelec kawałek rozgotowanej marchewki. Warzywo rozpływa się delikatnie w jego buzi, a charakterystyczny smak atakuje jego kubki smakowe. Wzdryga się gdy czuje na sobie palący wzrok matki. Jest zła. Zła na Harry'ego, że postanowił wypisać się z szpitala. On po prostu nie chciał zmarnować tych pięciu miesięcy. Anne wierzyła, że jej syn jeszcze wyzdrowieje, lecz gdy ten powiedział, że wiarę stracił dawno rozpłakała się. Wyszła z jadalni pozostawiając Harry'ego z ojcem.
- Idź do niej. Tylko ty jej Pomożesz.- mówi tata. Harry kiwa głową i idzie do matki. Gdy widzi jej smukłe ciało na sofie podchodzi do niej i obejmuje ją mocno.
- Mamusiu - szepcze łagodnie. - Po prostu wybieram się na wakacje. Długie wakacje. A wy zaraz do mnie dołączycie. Obiecuję wam. Każdy kiedyś umrze i w końcu wszyscy spotkamy się tam na górze. - wskazuje palcem na sufit. Anne jeszcze bardziej chce się płakać, lecz dla syna ociera łzy i uśmiecha się ciepło. Całuje go w policzek po czym wracają do jadalni by dalej kosztować obiadu.
Sierpień
Harry się uśmiecha. Z samego szczytu diabelskiego koła podziwia panoramę Londynu. Tuż obok niego siedzi Louis i trzyma jego dłoń. Są szczęśliwi. Atrakcja dobiega końca a oni wychodzą z wagoniku i niczym rozweselone dzieci biegną do budki z watą cukrową. Harry nie przyznaje się Louis'emu, że boli go głowa. Po prostu wykorzystuje tą chwilę w pełni. Wszystko je wspaniałe. Wata przykleja mu się do ust a on co chwile wybucha głośnym śmiechem. Nagle w jego głowie zaczyna wirować a mroczki spowijają oczy. Wata cukrowa opada na zielony trawnik, a chwilę później słychać sygnał karetki.
Wrzesień
Harry jest cały obolały. Mięśnie są jakby z gąbki a on jest blady i wykończony. Jego loki nie są już tak miękkie i aksamitne jak wcześniej. Harry znowu płacze. Czuje, że trzy ostatnie miesiące miną dość szybko. Musi zacząć się żegnać. Zacznie od kolegów z szkoły. Skończy na Louis'm, bo ten obiecał zostać do końca.
Październik
Harry siedzi z kumplami w barze. Niall i Zayn piją piwo i przyglądają się wykończonemu brunetowi. Zielona beanie pomieściła wszystkie jego włosy, tylko nie liczne brązowe loczki wydostały się i nieposłusznie opatuliły jego uszy. Harry uśmiecha się słabo.
- Masz nam coś do powiedzenia, Harreh? - pyta mulat. Harry oblewa się rumieńcem. Powiedział już Liam'owi, Sethowi, Paulowi i innym kolegą wszystkich reakcja była taka sama.
- Właściwie to... - zaczyna niepewnie. Spogląda na Nialla, który wgryza się w czerwone jabłko. - Zostały mi dwa miesiące życia, przyjaciele. To tak jakby pożegnanie.
Jabłko upada na posadzkę.
Listopad
Harry śpi. Louis przygląda mu się i zamyśla się. Cieszy się, że go poznał. Lecz jest zły na siebie, że tak bardzo polubił tego chłopca. Wie, że będzie trudno żyć bez swego najlepszego przyjaciela. Nigdy nie poznał nikogo tak wspaniałego. Uśmiecha się do śpiącego bruneta i siada tuż obok jego łóżka. Kładzie głowę na jego ramieniu i wsłuchuję się w bicie serca Kędzierzawego, która słyszy tuż przy swoim uchu jak i z szpitalnej aparatury. Szpital stał się jego drugim domem.
Grudzień
Harry otwiera prezent od Louis'ego. Jest podekscytowany. Gdy pomarańczowy papier udaje mu się zedrzeć do końca, otwiera małe pudełeczko, a jego oczom ukazuje się srebrzany pierścionek. Bierze go w swoje długie palce i przybliża bliżej twarzy. Widzi, że coś jest na nim wygrawerowane.
- Złapię Cię gdy będziesz upadał. - czyta a w jego oczach pojawiają się łzy. - Och, dziękuję. Lou, jesteś wspaniały. - przytula go mocno, zaraz potem wkładając pierścionek na swój środkowy palec. Cieszy się. To najwspanialsze święta w jego życiu. Pomijając fakt, że są one jego ostatnimi świętami.
Styczeń
Harry powinien już nie żyć. Jego termin egzystencji na Ziemi dobiegł końca, lecz on nadal swobodnie oddychał. Nabrał nadziei, że może wszystko będzie dobrze. Nagle do jego sali wchodzi Louis. Tuż za nim niska brunetka, która niczym małpka jest przypięta do jego umięśnionego ramienia. Dziewczyna uśmiecha się do niego nieśmiało.
- Harry. - odzywa się Louis i spogląda na niego. - Chciałbym Ci kogoś przedstawić. To moja dziewczyna, Eleanor.
I tak nagle, tak niespodziewanie w jego ciało uderza ból. Jego powieki się przymykają a słyszy tylko za tłumione przez krew w jego uszach krzyki i szlochy.
Luty
Harry'ego nie ma. Zostawił wszystkich pozostawiając po sobie tylko złudne wspomnienia. Matka Ziemia przyjęła w objęcia jego sztywne ciało, a Pan Bóg zaprosił do siebie jago duszę i sumienie. 


Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)

17 września 2013

Rozdział XI

- A szczoteczkę do zębów wziąłeś? 
- Tak mamo. Czy jeśli stwierdziłem, że spakowałem wszystko co mi potrzebne nie wyraziłem się jasno? - odparł stanowczo brunet.
- Dobrze, dobrze. Nie bulwersuj się tak kochanie. - Anne podeszła do syna i złożyła całusa na jego czole. Harry skrzywił się i poprawił płaszcz. - Po prostu pierwszy raz puszczam Cię gdzieś na tak długo i to w dodatku samego. Powinieneś mnie zrozumieć.
- Przecież nie jadę na jakiś obóz przetrwania. - zamruczał zażenowany. - To tylko Nowy Rok z rodziną Louis'ego. Przecież mnie nie zabiją.
- Haroldzie nie bądź głupi. - Chłopak skrzywił się na przezwisko, którego używała jego matka tylko po to by brzmieć śmiertelnie poważnie. - Nie boję się, że państwo Tomlinsonowie  Cię skrzywdzą, to na pewno dobrzy ludzie, skoro zdecydowali się zaprosić Ciebie na te kilka dni. Ja tylko... Będę tęsknić. - powiedziała Anne przecierając oczy by się nie rozpłakać. 
- Mamo - Harry podszedł do matki i mocno ją do siebie przytulił. - To tylko cztery dni. Jeśli chodzi Ci o to, że nie chcesz spędzać Nowego Roku sama to zawsze możemy jeszcze wszystko odwołać i Louis sam pojedzie do rodziny.- Harry'emu było szkoda mamy. Wiedział, że nie lubi samotności, ale to ona wraz z Louis'm namówili go do spędzenia tego Sylwestra w Doncaster. 
- Nie, nie. Jedź, rozerwij się. Ja już sobie kogoś znalazłam, o mnie się nie martw. Nie będę sama. - Brwi Kędzierzawego uniosły się w zaskoczeniu na to wyznanie. - Nie patrz się tak na mnie, Harry. To nic poważnego, kolega z pracy. Harry przestań! - skarciła go. 
Brunet opuścił wzrok na panele, ale zaskoczenie nadal nie zeszło z jego twarzy. 
- W takim razie miłej zabawy z "Tylko kolegą z pracy". - drażnił się z szyderczym uśmieszkiem. 
- Haroldzie Edwardzie Styles! Proszę natychmiast przestać dokuczać własnej matce! Jak Ci nie wstyd. - powiedziała groźnie Anne i splotła ręce na klatce piersiowej udając obrażoną. 
- Dobra, dobra. Przepraszam. - Harry uniósł ręce do góry w geście obronnym. W tej samej chwili po przestrzeni małego przedpokoju rozszedł się dźwięk dzwonka, który Styles miał ustawiony na swojej komórce. Wyjął telefon z kieszeni swoich czarnych rurek i uśmiechnął się do ekranu gdy zobaczył kto do niego dzwonił. 
- To Louis? - spytała nagle Anne.
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Zawsze się tak uśmiechasz gdy on jest w pobliżu lub gdy do Ciebie piszę. - wyznała uśmiechając się szeroko. Teraz znalazła jakiś hak na niego. 
- Och. - Tylko tyle z siebie wydusił. Nacisnął swoim szczupłym palcem na wyświetlacz i przyłożył komórkę do ucha. - Cześć.
- Hej. Właśnie podjeżdżam pod twoje osiedle. Mam zaczekać na dole, czy pomóc Ci coś znieść do samochodu? - spytał Louis.
- Hm. - mruknął Harry i spojrzał na walizki stojące tuż przy frontowych drzwiach. - Mógłbyś mi pomóc znieść taką jedną torbę. Jest ogromna. Sam chyba sobie nie poradzę.
 - Spokojnie. W takim razie czekaj na mnie w swoim mieszkaniu. Do zobaczeni, Hazza.
- Pa, Lou. - pożegnał się po czym usłyszał sygnał zakończenia połączenia. 
Wziął głęboki wdech i usiadł na jednej z trzech toreb. Miała kolor wściekłego czerwieniu i ozdobiona była wzorami zielonych falujących lin żeglarskich. 
- A ładowarkę masz? 
- Ta - przerwał namyślając się. - Oops. Już lecę. - sapnął podnosząc się z miejsca. 
Anne uśmiechnęła się zwycięsko i poklepała go po ramieniu. Loczek tylko lekko uśmiechnął się na ten gest i ruszył do swojego pokoju. Podłoga skrzypiała pod jego ciężkimi butami. Rozejrzał się po pomieszczeniu szukając wzrokiem ładowarki. Przeszukał szufladki biurka, stoliczek nocny, półki z na książki, blat komody oraz zajrzał do niemal pustej już szafy, lecz po ładowarce ślad zaginął. Przeklął się w duchu. Stanął na środku pokoju bezczynnie tupiąc nogą niczym obrażone dziecko. Nagle przez jego głowę przeszła myśl z pomysłem na kolejne miejsce gdzie mogła znajdować się ładowarka. Kucnął i schylił swą lokatą głowę. Jest! - Czy każda potrzebna rzecz zawsze musi być akurat pod łóżkiem?! - sapnął do siebie. 
Sięgnął po kabelek i wyprostował się szybko. Strzepał z spodni kurz, który zdążył przylepić się do czarnego materiału. Skierował się w stronę drzwi. Przekręcając gałkę po raz ostatni spojrzał na swój pokój.  Cicho zatrzasnął drzwi i wrócił do przedpokoju. Jego matka nadal stała w tym samym miejscu i obdarzyła go wzrokiem pełnym ironii.
- Co byś ty beze mnie zrobił? - spytała.
- Nie wiem. Biedny ja. Będę musiał poradzić sobie bez Ciebie przez całe cztery dni. To straszne. - odparł a w jego głosie dosłyszeć było można sarkazm.
- Będziesz musiał jakoś sobie dać rade. Louis na pewno Ci pomorze. - uśmiechnęła się nonszalancko, a w tym samym czasie ktoś zapukał do drzwi. - O wilku mowa. - klasnęła radośnie w dłonie i podeszła do drzwi. Chwilę później do korytarzyka wszedł Louis. Na jego włosach znajdowało się kilka topiących się płatków śniegu, a jego policzki zaczerwienione były z powodu zimna. Szyja opatulał mu beżowy szal. Na ten widok przez ciało Stylesa przeszedł dreszcz a pewna część jego ciała lekko drgnęła. Skarcił się w myślach za tak bezwstydne myśli, jakie teraz wędrowały po jego głowie.
- Dzień Dobry. Cześć Harry. - szatyn przywitał się grzecznie i pomachał w kierunku sparaliżowanego chłopca. 
- Witaj Louis. Mam nadzieje, że dobrze zaopiekujesz się moim synkiem. - powiedziała Anne podchodząc do niego i przytulając mocno do siebie.
- Może być Pani tego pewna. - odparł nieśmiało a jego policzki jeszcze bardziej poczerwieniały.
- Oj, mówiłam Ci że masz skończyć z tą "Panią". Jestem Anne. Chyba, ze wolisz mówić na mnie "Mamo". Twój wybór.
- Mamo! - Harry spojrzał na nią z wyrzutem. - Przestać. Louis, chyba musimy już iść. Nieprawdaż?
- T-Tak. - wyjąkał. - Musimy iść. Obiecałem mojej mamie, ze przyjedziemy jak najszybciej to możliwe. - pokiwał głową. 
- W takim razie... Odprowadzę Was. Wezmę tą torbę. - wskazała na najmniejszą podręczną torebkę o kolorze mięty. - Chyba tylko tą udźwignę. 
Louis bez słowa podszedł i sięgnął po największą z toreb. 
- Dasz radę? Jest naprawdę ciężka. - spytał z troską Harry.
- Dam radę. Ty weź tą. 
- Dobrze. Niech Ci będzie, ale jak złamiesz sobie kręgosłup a przy tym spadniesz z schodów to nie miej do mnie pretensji. - rzekł łapiąc za ramiączko bagażu, który kazał mu wziąć Lou.  
Bez słowa zeszli na dół i wpakowali do bagażnika torby, układając je na ekwipunku Louis'ego. 
- Więc - zaczęła Anne. - Dowiedzenia chłopcy. Szczęśliwego Nowego Roku. - mruknęła i przytuliła mocno syna. - Trzymaj się. - szepnęła mu do ucha, po czym oderwała się od jego ciepłego ciała i podeszła do Tomlinsona. - Opiekuj się nim. Pozdrów i podziękuj rodzicom, mam nadzieję, że i ja kiedyś będę miała zaszczyt ich spotkać.               
- Oczywiście Anne. - uśmiechnął się do niej ciepło. 
- W drogę! - rzekł energicznie Harry. Otworzył drzwi od strony kierowcy i usiadł na swoim siedzeniu. 
- Zapnij pasy Haroldzie. - dodała Pani Styles. - Drogi są oblodzone, a niej daj Boże coś by się stało...
- Ugh. Mamo. Przecież wiem. - Złapał za pas i przeciągnął go sobie przez szyję i zapiął przy brzegu. Charakterystyczny klik dał znak, że pas został zapięty. Kędzierzawy nawet nie spostrzegł kiedy Louis usiadł na swoim miejscu i złapał za kierownicę. 
- Pa Harry. - powiedziała po raz ostatni i zatrzasnęła za nim drzwi. 
- Pa. - szepnął. 
Nagle pojazd drgnął przed siebie. Harry odetchnął głęboko i spojrzał na Louis'ego. Na jego twarzy widniał uśmieszek.
- Coś nie tak Lou? 
- Harold? 
- Nawet nie pytaj. - opuścił głowę. Nienawidził gdy ktoś się do niego tak zwracał. - Długo będziemy jechać? - spytał dudniąc palcami o skórzaną tapicerką na fotelu. 
- Już Ci się ze mną nudzi? 
- Z Tobą? - podniósł do góry brew i spojrzał mu prosto w oczy. - Nigdy.

***   

- Harry. Harry. - ktoś szarpnął go lekko za bark. - Misiaku już jesteśmy. - Chłopak jęknął sennie i podniósł leniwie ciężki powieki. - Haroldzie wstawaj.
- Przecież już wstałem no. - burknął i przetarł oczy. Louis uśmiechał się szeroko odsłaniając przy tym zestaw prościutkich, białych zębów. - To tutaj? - spytał rozglądając się dookoła.
- Tak. - szatyn odpowiedział krótko. Rozpiął szybko pas i wyszedł z pojazdu, przez co zimne powietrze wkradło się do środka.   
- Wow. 
Dom był duży i wyglądał jak typowy rodzinny domek. Do frontowych drzwi prowadził chodnik, po którego bokach posadzone były ołysiałe cyprysy. Po prawej stronie stała wielka choinka a po lewej blaszany garaż. Podążając z Louis'm, Harry wysiadł z samochodu. Potarł z zimna łokcie. Jak na ostatni dzień grudnia taka pogoda była normalna, lecz to dokuczało siedemnastolatkowi. 
- Chodź. Weżniemy na razie tylko to co damy radę, a resztę później doniesie mój ojczym. - Harry przytaknął tylko i podszedł do Louis. Sięgnął po tą średnią z swoich toreb i przewiesił ja przez ramię. Gdy Louis także wziął swoja torbę, zamknął bagażnik i obrócił się na pięcie. Jego ciało się zachwiało, a on sam stracił równowagę. Upadł na oblodzoną drogę i syknął z bólu.
- Ty niezdaro! - zaśmiał się Styles podając mu rękę. 
- To wszystko przez tą torbę! - mruknął podnosząc się ku górze. - Chodźmy. - powiedział po czym pociągnął za sobą młodszego chłopaka. Szybko otworzył furtkę, a chwilę później obaj stali tuż pod drewnianymi drzwiami. Louis nawet nie wysilił się zapukać. Po prostu otworzył drzwi i wszedł do środka. Harry oczywiście tuż za nim. Gdy zdejmowali swoje buty z góry doszedł do nich odgłos tupania.
- Mamo! Widziałam przez okno Louis'ego! - żeński głosik pisnął. - Louis! - krzyknęła uradowana blondynka, która wyskoczyła z schodów. mocno przytuliła się do szatyna.
- Lottie! - chłopak odwzajemnił uścisk. 
- Tęskniłam! - wymamrotała. 
- Louis! - pisnęła mała dziewczynka, która także wyłoniła się z schodów. - Louis! Louis  przyjechał!
- Cześć Fizzy. - uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaprosił ją do wspólnego uścisku. Zza progu na przeciw Harry'ego wyłoniły się kolejne dziewczynki, które wykrzykiwały imię szatyna.
- Boże Lou! Ależ ty wyrosłeś! Jesteś już prawdziwym mężczyzną. - powiedziała wysoka kobieta, która opierała się o framugę. - A to pewnie Harry. - uśmiechnęła się. - Louis dużo nam o Tobie opowiadał. Miło mi Cię poznać. Jestem Jay. - podeszła do niego i mocno przytuliła. - Witaj w rodzinie Harry!
    
***

Pół godziny. Tylko tyle zostało do rozpoczęcia Nowe Roku. Dziewczynki ganiały podekscytowane wkoło ogniska i cieszyły się co raz bardziej z każdą mijającą minutą. Pani Tomlinson wręczyła każdemu do dłoni zimne ognie. Harry patrzał z zaciekawieniem na swój gdy ten coraz bardziej się wypalał. Gdy iskra już wygasła spojrzał z mina szczeniaka na Louis'ego. Ten uśmiechnął się do niego i dał mu potrzymać swój. Uchwycił go pomiędzy opatulone wełnianą rękawiczką palce i przyglądał mu się jakby był najciekawszą rzeczą na świecie.
- Mamo. Czy mógłbym z Harrym podziwiać Nowy Rok na poddaszu? - spytał nagle Lou. Styles spojrzał na niego zdziwiony. 
- Oczywiście. - Jay uśmiechnęła się do nich i pokiwała głową. - Fizzy! Nie ganiaj tak z tym zimnym ogniem bo jeszcze zrobisz coś swoim siostrą!
- Mamo, przecież to zimne ognie. Nie poparzę ich. - nadąsała się dziewczynka. Harry przyglądał się z rozbawieniem kłótni rodzicielki z córką, której wynikiem było odebranie Fizzy zabawki. Dziewczynka naburmuszona usiadła na pieńku i zaczęła szlochać.
- Masz mój. - uśmiechnął się nieśmiało Hazza podając siostrze Louis'ego zimny płomień.
- Dziękuję! - Fizzy od razu się rozpromieniła i powróciła do swojego wcześniejszego zajęcia, przez co Harry zaczął zastanawiając się czy dobrze zrobił.
- Chodźmy. - Loczek poczuł przy swoim uchu ciepłe powietrze. Na jego skórze pojawiła się gęsia skórka. 
- D-Dobrze. - wyjąkał. Louis podał mu rękę i zaprowadził ich do domu. Zielonooki spojrzał na zegarek w salonie. - Louis nie wiem co knujesz, ale do nowego roku pozostało piętnaście minut, a ja naprawdę chciałbym zobaczyć te fajerwerki. - rzekł.
- Znam miejsce, z którego widok fajerwerków jest jeszcze lepszy. - odparł pewny siebie Louis, nadal ciągnąc za sobą bruneta. Gdy wspięli się po schodach Harry puścił jego rękę, czego zaraz pożałował ponieważ jego ciało zaczęło tęsknić za dotykiem Lou. Obaj weszli do pomieszczenia, które jak powiedział mu Louis był jego pokojem. Ściany ozdabiały przeróżne plakaty piłkarzy i kapel. Pokój wyglądał jak pokoik typowego czternastolatka, ale jedyną rzeczą, która tu nie pasowała  był plakat Katy Perry, który wisiał na biurkiem. Loczek przestał się rozglądać i spojrzał na starszego chłopaka, który w tamtym momencie wychodził przez okno.
- Lou, co ty odwalasz? Chyba nie chcesz skoczyć?! - krzyknął Harry.
- Tchi. Chodź za mną. - odparł po czym zniknął za uchylonym oknem. Styles niepewnie poszedł za nim. Ostrożnie przeszedł przez wnęka i usiadł na parapecie. 
- Lou? Gdzie jesteś? - spytał przerażony. 
- Tutaj. - usłyszał po swojej prawej stronie. Gdy przechylił głowę uderzył nią o coś twardego nad nim. Syknął cicho. Szatyn leżał na dachu z nogami podpartymi o rynnę. Poza ta była niezwykle niebezpieczna, ale Harry w tamtym momencie nie zwlekał tylko ułożył się tuż koło niego. Spojrzał na niebo. Gwiazdy niczym lampki oświetlały niebieską nicość. 
- Jest... Pięknie. - wydusił zachwycony. 
- Przytul się do mnie, Hazz. - poprosił cicho Louis.
Prośba ta niezwykle zaskoczyła Lokatego. Przełknął głośno ślinę i objął przyjaciela ramieniem.
- Harry...
- Tak? - odparł szybko.
- Spójrz na mnie. - nakazał. Brunet posłusznie uniósł głowę z piersi chłopaka i spojrzał w jego oczy. Były takie niebieskie. Nawet w ciemnościach nie traciły swego uroku. - Szczęśliwego Nowego Roku, Loczku. - szepnął i złączył ich usta w delikatnym pocałunku. W tym samym momencie wokół nich rozbłysły fajerwerki w przeróżnych kolorach.

08 września 2013

Rozdział X

All along it was a fever.
A cold sweat hot-headed believer.
I threw my hands in the air I said: "Show me something".
He said: "If you dare come a little closer".
Ciepła stróżka cieczy spływała w dół po zimnej dłoni Loczka aż zniknęła w dolinkach pomiędzy palcami.
Round and around, and around, and around we go.
Oh, now, tell me now, tell me now, tell me now you know.
Czy to łza? Jeśli tak to czyja? Harry postanowił wyrzucić meczące pytania z swojego umysłu i wsłuchał się w śpiewaną przez gościa piosenkę.
Not really sure how to feel about it.
Something in the way you move,
Makes me feel like I can't live without you,
And it takes me all the way.
I want you to stay.
Ukłucie w sercu. Na ostatnie wyśpiewane słowa Harry postanowił obudzić się z tego czarnego snu i powiedzieć, że nigdzie się nie wybiera i jest dobrze. Było to kłamstwo. Chciał odejść i nic tak na prawdę nie było dobrze.
Oh, the reason I hold on,
Oh, 'cause I need this hole gone.
Funny you're the broken one but ,
I'm the only one who needed saving.
'Cause when you never see the light,
It's hard to know which one of us is caving.
Wcześniejsze kłucie było niczym w porównaniu z tym co działo się z sercem Harry'ego chwilę później. Teraz czuł się tak jakby ktoś wbił mu ostry sztylet w serce i obracał nim w wszystkie strony. To bolało. Cholernie bolało, ale on nie wiedział co ma zrobić.
Not really sure how to feel about it.
Znów ten ból.
Something in the way you move,
Makes me feel like I can't live without you.
And it takes me all the way.
I want you to stay.
Przestań! Nie chcę! To boli, że Cię krzywdzę. Nie chcę! - Protesty zaprzątał chwilowy spokój w głowie Stylesa.
Stay.
Czy chciał zostać? Nie wiedział. Wtedy tego nie wiedział. Lecz ten piękny, aksamitny głos, który już tak wiele razy słyszał... Ten głos chciał aby został.
I want you to stay.
Zostanie. To była ostateczna decyzja. Jakby na znak, że Pan Bóg go wysłuchał i jest z niego dumny, że zostaje i chce żyć dalej, jego palec drgnął. Chwilę później słyszał już tylko krzątaninę i piski ekscytacji. Nie chciał tego słuchać. Gdzie te wyśpiewane słowa, które wydostawały się z wąskich ust Louis'ego, których niedane było mu na razie ujrzeć? Gdzie charakter w każdej pojedynczej literze? To wszystko zniknęło. Głupia iluzja daje nadzieję, a potem wszystko burzy się, niczym stary mur.

Z natłoku dźwięków jego narząd słuchu wyodrębnił jeden i to bardzo charakterystyczny, jakim jest rytmiczne i systematyczne pikanie szpitalnej aparatury. Dźwięk ten z sekundy na sekundę stawał się coraz to głośniejszy, a przy tym coraz bardziej drażniący. Harry wziął głęboki wdech przez nos, czego zaraz pożałował  ponieważ jego nozdrza nie były jeszcze przygotowane na tak wyraziste zapachy. Skrzywił się na to nieprzyjemne uczucie. Po chwili poczuł lekkość, która zastąpiła ospałość na jego sennych zasłonach. Jego powieki powoli się podniosły a zielone tęczówki zlustrował jasne pomieszczenie, w którym znajdował się teraz chłopak. Zamrugał, trzepocąc swoim długimi rzęsami. W pokoju było jasno, lecz Harry nie wyróżniał jakichś konkretnych barw, ponieważ jego oczy jeszcze się przystosowywały do nienaturalnego naświetlenia w pomieszczeniu. Gdy obraz stał się wyrazisty ujrzał pełno białych mebli. Białe metalowe łóżka, białe wieszaki na kurtki, biała sofa, białe krzesełka, biała szafeczka… Harry poczuł jak ktoś mocno ściska jego dłoń. Spojrzał w tamtym kierunku. Jego palce ciasno były splecione z małymi paluszkami Louis’ego. Były tak w siebie wpasowane, tak wykrojone, jakby były stworzone tylko po to by je ze sobą splatać. Nagle napotkał wzrokiem rozpaczliwe spojrzenie niebieskiej pary oczu. Louis posłał mu lekki uśmiech, który zaraz odwzajemnił. Nie było łatwo, jego kąciki uniosły się do góry tylko odrobinę, ale dla niego i tak by to wyczyn. Styles zauważył, że za plecami szatyna stoi szczupły wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Spojrzał na niego z sztyletami oczach. Miał okulary, a jego głowę osłaniała tylko kępka siwych włosów. Nienawidził lekarzy. Przecież to oni przekazali mu wiadomość, że jego kochana siostra nie żyje. Starszy mężczyzna poruszył ustami, lecz Lokaty nic nie usłyszał. Jego usta wciąż poruszały się, a Harry czuł się jakby zanurkował. Woda szumiał w jego uszach, które wychwytywały tylko pojedyncze dźwięki. Jeszcze raz zamrugał a coś w jego uchu boleśnie pyknęło, zaraz potem przywracając jego narząd słuchu do normalnej pracy. 
- ...lecz możesz to odczuwać podobnie do uczucia po wypadku samochodowym. - mamrotał niewyraźnie lekarz.
- Można jeszcze raz? - Zaskoczył go jego głos, był bardzo zachrypnięty. No ale czego można było się spodziewać, po tak długiej przerwy nieużywania go.
- Harry, jesteś po próbie samobójczej. Nałykałeś się tabletek... Cóż , dawka była śmiertelna, a na dodatek popiłeś je chemikaliami. Jak mówiłem dawka była śmiertelna. - przerwał kierując światło małej, podręcznej latarki na  źrenicę chłopaka. Przestał po chwili i zapisał coś w swoich dokumentach. - Nikt, a przynajmniej się jeszcze z nikim takim nie spotkałem, nie przeżył takiej mieszanki. Tobie się udało, żyjesz. Hura! - zaśmiał się ponuro. Co go tak bawiło? - Byłeś w śpiączce. Przespałeś dobre cztery dni. Musisz teraz odpoczywać. Gdy tylko będziesz w stanie trzeźwo myśleć spotkasz się z psychologiem, z którym masz już umówioną wizytę. Trzymaj się. Widzimy się za jakieś półtora godziny, a w razie czego twój przyjaciel może wezwać pielęgniarkę. Zostawiam Was samych. - powiedział, po czym opuścił szpitalną salkę, zostawiając Harry'ego sam na sam z Louis'm. 
ich spojrzenia się skrzyżowały, lecz zawstydzony Styles spuścił wzrok na swoje splecione dłonie. Powoli docierało do niego co zdarzyło się owe cztery dni temu. Chciał się zabić, a gdy myślał że w końcu odpłynął, wszystko się spieprzyło. Jak zawsze zresztą. 
- Harry - zaczął powoli Louis. - Strasznie się o ciebie martwiłem, wiesz? - spojrzał na niego, lecz ten nadal utrzymywał wzrok na swoich knykciach. - Może to dziwne... Ale muszę to z siebie wydusić.Wiem, jesteś teraz po... Popróbiesamobójczej. - przerwał biorąc głębszy wdech. - Gdy się o tym dowiedziałem, poczułem jakbym stracił cząstkę siebie. Byłem bliski płaczu, ale twoja mam zaraz dodała, że teraz masz jakieś cholerne przepłukiwanie żołądka. - powiedział na wydechu. - Nie będę się więcej oszukiwać. Między nami jest bardzo dziwne uczucie, którego nie znałem. Prawda?
- Tak. - odparł szybko Kędzierzawy patrząc mu w oczy. Louis odetchnął z ulgą.
- Czyli ty też to czujesz. - uśmiechnął się szeroko, odsłaniając cały zestaw bialutkich zębów. - Ja chciałbym żebyś dał mi szanse... Szanse na odkrycie Ciebie. Chcę Cię poznać i Ci pomóc. Proszę? Obiecałem, że Ci pomogę, ale to nie jest łatwe... Co chwile są jakieś problemy, oczywiście, nie jest to wina żadnego z nas. Obiecaj mi coś, Harry. Nie rób tego więcej. Proszę. Zrobisz to dla mnie? - Cisza. - Harry? - Cisza. - Harry...
- Zrobię. - urwał mu nagle. - Dla Ciebie zawalczę, Lou. Będę walczył o siebie, o nas. - dokończył łapiąc go za rękę. Splótł ich palce razem i uśmiechnął się lekko. 
Lou tylko pokiwał głową i złożył czuły pocałunek na wierzchu jego dłoni. Na ten gest przez kręgosłup przeszły dreszcze. Loczek podniósł się lekko ku górze by być bliżej Louis'ego. Ten jakby czytał mu w myślach, przysunął swoją twarz do niego. I znowu... Harry przez moment myślał, że ma deja vi. 
- Harry! - pisnęła przez łzy Anne wchodząc do pokoiku.- Obudziłeś się!
- Jak widać. - uśmiechnął się do niej radośnie.
 - Mam dla Ciebie dobrą wiadomość skarbie! - podeszła do niego i ucałowała go w czoło. Jak gdyby nic się nie wydarzyło. jakby zapomniała o tym, że jej syn chciał odebrać sobie życie. Może to i dobrze? - Rozwodzę się z Desem! Teraz będzie już tylko lepiej! On pójdzie siedzieć a my w końcu odetchniemy kochanie. - Na tą wiadomość brunet stracił kontakt z rzeczywistością. Na każde kolejne pytania i opowieści mamy przytakiwał z promiennym uśmiechem. Po południu miał rozmowę z psychologiem, który wydawał się być nadzwyczaj miły. Rozmawiali o sensie życia i innych bzdurach, które były tylko oklepaną paplaniną. Po rozmowie uprzejma pielęgniarka podała mu leki przeciw bólowe. Opadł na miękkie poduszki i przymknął powieki poddając się całkowitemu relaksu. Myślał o tym, ze wszystko zapowiada się być lepsze... Wyjaśnił tyle spraw i tyle niejasności, co lepsza. Wiadomość o tym, że Anne rozwodzi się z Desem i że złożyła ich sprawę na prokuraturę była niczym wygrana głównego losu na loterii. Znów wszystko było normalne,a Harry odczuwał pozorne szczęście. Zasnął z nadzieją, że każdy kolejny dzień będzie lepszy.




Przeczytałeś/łaś? Wyraź swoją opinię komentując. To nie boli, a sprawia radość autorowi lub nakierowuje do nie poprawiania banalnych błędów. :)